Po 2 latach procesu wrocławianin wygrał 1,8 mln zł od Totalizatora Sportowego. Twierdził, że nie zgłosił się po odebranie nagrody, bo lottomat wprowadził go w błąd. Po wprowadzeniu kuponu otrzymał komunikat: "Przepraszamy, brak wygranej". Mężczyzna wyrzucił kupon. Kiedy okazało się, że trafił "6", skierował sprawę do sądu. Wczoraj wrocławski sąd wydał wyrok w tej sprawie.

Pełnomocnik Franciszka Majki udowadniał przed sądem, że jego klient ma pełne prawo do pieniędzy, bo od 9 lat skreśla te same cyfry. Prawnicy Totalizatora dowodzili z kolei, że jak nie ma kuponu, to nie ma też wygranej. Sąd przyznał rację Majce: "Zdaniem sądu, nieposiadanie kuponu wygranej w Totolotka nie wyklucza możliwości dochodzenia swoich spraw, zwłaszcza, że w tej sprawie kupon utracono z winy Totalizatora" - uzasadniała wyrok sędzia prowadząca sprawę.

Sprawa rekordowej wygranej w Totolotka była głośna w maju 1999 roku. Kolektura we Wrocławiu poszukiwała szczęśliwego właściciela kuponu uprawniającego do odebrania nagrody. Jednak nikt w terminie nie zgłosił się po odbiór. Natomiast w kilka dni po upłynięciu terminu zgłosił się mężczyzna, który stwierdził, że jest właścicielem fortuny, choć nie posiada kuponu.

Lottomat nie uznał wygranej i dlatego mężczyzna nie zgłosił się po nią od razu. Wrocławianin zainteresował się sprawą, bo usłyszał od znajomych, że poszukiwano właściciela kuponu z rekordową wygraną. Dopiero po pewnym czasie zorientował się, że chodzi o niego samego.

07:45