Polscy strażacy-ratownicy i lekarze dotarli wczoraj w nocy do Anjar, w pobliżu miasta Budż, w rejonie epicentrum niedawnego trzęsienia ziemi w Indiach. "Nie dopuścić do wybuchu epidemii" - to ich najpoważniejsze w tej chwili zadanie.

Jest dużo do zrobienia...

Po tygodniu od tragicznego trzęsienia ziemi Indie próbują poradzić sobie z jego skutkami. Władze próbują jakoś skoordynować napływającą pomoc z zagranicy. Bardzo dużo problemów mają najbardziej zniszczone miasta Budż i Andżar. To właśnie w mieście Andżar ostatecznie swój obóz rozbiła grupa polskich ratowników. Polska ekipa zostanie tam do przyszłego tygodnia. Słabo zorganizowani Hindusi z zadowoleniem przyjmują każdą pomoc z zewnątrz. "Nawet jeśli podany przez media obraz katastrofy został wyolbrzymiony zawsze jest sens pospieszyć z pomocą" - powiedział jeden z polskich ratowników. Dziś Polacy rozłożyli namioty, w których udzielać będą pomocy medycznej ofiarom kataklizmu. W Andżar brakuje praktycznie wszystkiego. "Nie dopuścić do wybuchu epidemii" - to najpoważniejsze w tej chwili zadanie, które stoi przed ekipami ratowników pracujących w indyjskim stanie Gudżarat. "W około 20 namiotach przeprowadzać będziemy wstępną selekcję rannych. Udzielimy wszelkiej niezbędnej pomocy medycznej, która jest w naszych możliwościach. Ortopeda będzie udzielał pomocy osobom ze złamaniami, anestezjolog z chirurgiem wraz z ratownikami przeprowadzą drobne zabiegi medyczne" - poinformował Leszek Tanaś, jeden z polskich ratowników. Polskiej grupie towarzyszy Teresa Kamińska, szefowa gabinetu politycznego premiera Jerzego Buzka. "W tym całym braku organizacji nie można zapominać, że ludzie ciągle potrzebują pomocy i na tę pomoc czekają. Informacja o polskich ratownikach dotarła do nich jeszcze przed przyjazdem grupy. Już od południa w czwartek pytali, czy już są polscy ratownicy. Gdy przyjechaliśmy do Anjar - mimo, że była noc - zjawili się pierwsi potrzebujący" - powiedziała Kamińska. Według niej, po obrazach zniszczeń można sądzić, że od piątkowego poranku polscy ratownicy będą mieli "pełne ręce roboty". Razem z Polakami przyjechała grupa ratowników francuskich. Prawdopodobnie zostaną oni z Polakami. Nie można jednak wykluczyć, że dziś pojadą do Bhudż.

Strach i bałagan

Według różnych obliczeń w ubiegłotygodniowym trzęsieniu ziemi zginęło tam od 30 do 100 tysięcy osób. Rannych zostało 60 tysięcy mieszkańców, a 600 tysięcy zostało bez dachu nad głową. Tydzień po katastrofie jedno z najbardziej poszkodowanych miast - Bhudż, jest w chaosie. Pomoc przybywa ze wszystkich stron, ale Indie nie mogą sobie z nią logistycznie poradzić. Jednocześnie ciągle można napotkać dowody na brak koordynacji między władzami lokalnymi, a przybywającymi ratownikami. Na dodatek są olbrzymie kłopoty z transportem i komunikacją. Uciekający z miast zagrożonych epidemią ludzie, blokują służbom międzynarodowym dojazd do ważnych punktów. Lokalne władze bezradnie rozkładają ręce. W rezultacie ekipy specjalistów, sprzęt i dary często trafiają nie tam, gdzie ich najpilniej potrzeba. W Budżu, żywność zrzucana jest wprost z ciężarówek na ziemię. Miejsce, gdzie udziela się pomocy medycznej poszkodowanym, to niewielki plac, na którym na ziemi lub kocach leży kilkaset osób. Wszystkie lekarstwa mieszczą się na jednym szkolnym stoliku, a i tak nie zajmują go w całości. Rannymi opiekuje się jeden lekarz - jednak w nocy nie było go na placu. Spał kilkaset metrów dalej w samochodzie. "Jest strasznie zmęczony. Pracował od 36 godzin bez przerwy - po kilku godzinach snu znowu wróci do obowiązków" - tłumaczył indyjski lekarz z Ahmedabadu, który przyjechał do Anjar z polską grupą. W miasteczku praktycznie wszyscy, nawet ci, których domy ocalały, śpią w samochodach, namiotach lub po prostu pod gołym niebem. Wiele budynków w mieście jest kompletnie zniszczonych - po wielopiętrowych budowlach zostały stosy gruzu, których nikt nie sprząta. Posłuchajcie relacji specjalnego wysłannika RMF FM do Indii - Roberta Kalinowskiego.

Czy tragedia mogła być mniejsza?

Indyjska policja nie wyklucza, że przeciwko architektom, budowniczym i urzędowi planowania zabudowy miasta mogą zostać wysunięte zarzuty o zaniedbania a nawet spowodowanie śmierci.Mieszkańcy miast, które legły w gruzach w wyniku wstrząsów zaczęli już składać skargi. Twierdzą, że skala tragedii mogłaby być znacznie mniejsza gdyby budynki były wznoszone z dobrych materiałów i zgodnie z obowiązującymi normami. Szef policji w Ahmedabadzie ujawnił, że w skargach wielokrotnie przewijają się nazwy sześciu firm budowlanych. Dodał jednak, że jest jeszcze zbyt wcześnie na ewentualne aresztowania.Tymczasem rząd Indii ogłosił wprowadzenie nowych podatków w celu zebrania funduszy na pomoc dla ofiar trzęsienia a także na późniejszą odbudowę zniszczonych terenów.Z nowych podatków do kasy państwa wpłynie jednak najwyżej 300 milionów dolarów, a to zdaniem ekspertów zaledwie kropla w morzu potrzeb.

Foto EPA

00:10