24-tys. armia funkcjonariuszy, 100-tys. rzesza tajnych współpracowników i kilkaset tysięcy osób inwigilowanych. Tak wyglądała Służba Bezpieczeństwa u schyłku swej działalności.

Sadyści, ideologiczni fanatycy, oportuniści, ale także nieliczni współpracownicy „Solidarności”. Wśród funkcjonariuszy SB można było znaleźć różnych ludzi. Służba oferowała dobre zarobki, przywileje, władzę. Niektórych uwodziła wizją atrakcyjnej pracy.

Wydawało mi się, że praca w takiej służbie jest ekscytująca. Byłem bardzo młodym człowiekiem, takie spojrzenie na świat miałem. Oczywiście pochodzę z rodziny o tradycjach mocno lewicowych. Dla mnie to było takie teoretyczne wyobrażenie wyniesione z filmów. Ideałem był James Bond – mówi reporterowi RMF Konradowi Piaseckiemu były porucznik SB, chcący zachować anonimowość.

Jednocześnie przyznaje, że rzeczywistość od bondowskich wizji odbiegała na kilometry i dlatego esbecy bardzo często podchodzili do swojej pracy bez szczególnego zaangażowania. Dowód? Sierpień 80 i funkcjonariusze śledzący Lecha Wałęsę.

Czekali na rozkaz przełożonych, kiedy tego Wałęsę mają zdjąć, bo oni wiedzieli, że jest strajk i że on zmierza do stoczni, ale nie było rozkazu. Ten rozkaz pada w ostatnim momencie, on jest już pod stocznią. Owszem oni mogli go zdjąć, ale trzeba było się tam poszarpać, a im się nie chciało - opowiada historyk Grzegorz Majchrzak.

Oczywiście zdarzali się również fanatycy - dodaje porucznik. A że było ich całkiem sporo, świadczą chociaż coraz częstsze procesy esbeków, którzy grozili działaczom „Solidarności”, bili ich i prześladowali.