Leżaczek, kostium, krem do opalania. To niezbędne akcesoria każdego… „zimowego olimpijczyka”. W Soczi temperatura wciąż rośnie. Rosjanom mogą pozazdrościć Grecy i Hiszpanie. Jest cieplej nawet niż na ostatnich igrzyskach w Londynie!

Panie startują w kombinezonach z krótkim rękawem, panowie opalają torsy. Po męczącym starcie można poleniuchować wśród subtropikalnej roślinności albo popływać w Morzu Czarnym. W końcu nie na darmo na arenę Zimowych Igrzysk Olimpijskich wybrano najcieplejsze miejsce w Rosji. Cóż, gdyby Rosjanie organizowali igrzyska latem, pewnie odbyłyby się one w Irkucku. Złe warunki na trasach? Zbyt miękki śnieg? Nie widać, by organizatorzy jakoś specjalnie się tym przejmowali. A krytykom mogą odpowiedzieć starym polskim porzekadłem: "Sorry, taki mamy klimat!"

W tych cieplarnianych warunkach Justyna Kowalczyk i Kamil Stoch, ku euforii nas wszystkich, znokautowali przeciwników. I był to nokaut historyczny. Po raz pierwszy Polacy przywiozą z zimowych igrzysk więcej niż jeden złoty medal! Co ciekawe, i Stoch, i Kowalczyk startowali po najwyższe laury w kiepskiej kondycji fizycznej: nasz mistrz był mocno przeziębiony, a mistrzyni miała zerwane paznokcie, odmrożone palce i złamaną stopę (według internautów: gdyby startowała ze zdrową nogą, mogłaby dostać mandat za przekroczenie prędkości!). Na szczęście Kowalczyk była na dobrej stopie ze złotem, a Stoch wpisał się w nasze najświetniejsze lotnicze tradycje. Także symbolicznym kaskiem, z biało-czerwoną szachownicą. Nomen omen, ciesząc się z wyczynów Stocha i Kowalczyk, chciałoby się powtórzyć za Churchillem: "Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym"!

No właśnie. Do końca igrzysk w Soczi został tydzień. I co prawda Apoloniusz Tajner okazał się złym komentatorem, podsumowując pierwszy start Kowalczyk słowami: "była spowolniona", ale może jeszcze okazać się dobrym prorokiem, wieszcząc 12 medalowych szans dla Polaków. Oby! Niestety szanse na to są coraz mniejsze, bo nawet jeśli Kowalczyk i skoczkowie będą się dwoić i troić, to sami 12 krążków nie uzbierają. A na innych raczej trudno liczyć. Większość naszych reprezentantów to mistrzowie... upadków. W kwalifikacjach sprintu przewrócił się Maciej Staręga; na miękkim śniegu upadła też Sylwia Jaśkowiec. Michał Ligocki, startujący w halfpipe, wywrócił się już podczas pierwszego przejazdu, a w dodatku złamał deskę. Rozczarowały też nasze biathlonistki. Biegają wolniej niż oczekiwaliśmy i strzelają też jakby bardziej "na oko". A w każdym razie - nie na medal. Krystyna Pałka po biegu pościgowym wyznała, że (nie trafiając do celu) "nie trafiły z formą". Może nie jest aż tak źle, ale dobrze też nie. W dodatku jest trochę pechowo. Monice Hojnisz np. w obu biegach na drodze do medalu stanęły - tylko i aż - dwa pudła. No tak, z takiej opresji to i Hanka Mostowiak by nie wyszła...