Marek Balicki zażądał odwołania szefa NFZ, choć z góry wie, że nie ma szans na uzyskanie większości w Radzie i odwołanie prezesa. W kuluarach mówi się więc, że owszem chodzi o odejście, ale samego wnioskodawcy.

Całe zamieszanie na linii prezes Narodowego Funduszu Zdrowia- minister zdrowia przypomina sen szaleńca. Dwaj szefowie zdrowotnych instytucji objęli swoje stanowiska, aby uspokoić sytuację. I na początku tak było. Kontrakty zostały zawarte. Wprawdzie obu stronom zdarzały się wpadki – a to złe negocjacje ze szpitalami, a to brak sensownej ustawy. Ogólnie jednak było nie najlepiej, ale spokojnie.

I nagle w połowie roku minister wytacza czołgi i rusza na pole bitwy. Z góry wie, że nie ma szans na uzyskanie większości w Radzie Funduszu i odwołanie prezesa. Zarzuty o manipulowanie opinii publicznej i chomikowanie pieniędzy pod groźnymi słowami kryją miałką treść. Jedynym logicznym wyjaśnieniem pozostaje więc kuluarowa informacja, że to minister chce odejść.

I rzeczywiście lepiej zrobić to w świetle kamer, rozdzierając szaty nad biednym pacjentem gnębionym przez NFZ, niż odejść w niepamięć po zakończeniu - zupełnie nieudanej – kadencji.