Czy wczorajsze zmiany w rządzie świadczą o większej niezależności premiera, czy są tylko kosmetyką? Czy chodzi o zmianę wizerunku, czy istotną zmianę sposobu rządzenia? Może dzień po rekonstrukcji gabinetu warto też rozważyć, czy ostatnie wydarzenia nie świadczą o tym, że prezes PiS Jarosław Kaczyński stopniowo odsuwa się od bieżącej polityki?

Czy wczorajsze zmiany w rządzie świadczą o większej niezależności premiera, czy są tylko kosmetyką? Czy chodzi o zmianę wizerunku, czy istotną zmianę sposobu rządzenia? Może dzień po rekonstrukcji gabinetu warto też rozważyć, czy ostatnie wydarzenia nie świadczą o tym, że prezes PiS Jarosław Kaczyński stopniowo odsuwa się od bieżącej polityki?
Jarosław Kaczyński /Radek Pietruszka /PAP

Tezy o znaczącym przegrupowaniu w polskiej polityce nie trzeba szczególnie uzasadniać. Niemiłosiernie rozwleczona rekonstrukcja rządu dała wreszcie efekty. Różne są jednak oceny tego, jak można lub należy ją interpretować. Teza o stopniowym powierzaniu przez faktycznego naczelnika obozu rządzącego obowiązków ludziom zaufanym lub tylko oddanym warta jest chyba rozwinięcia.

Układ zależności - od nowa

Ostatnie wydarzenia na pewno mogą świadczyć o istotnych decyzjach strukturalnych, podjętych przez prezesa PiS. Po pierwsze - premierem nie tylko nie został on sam, ale też nie został nim nikt z jego najbliższych współpracowników. Ster rządu objął człowiek spoza starej gwardii, zakonu czy jakkolwiek nazwiemy grono najbliższe Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ku zaskoczeniu wielu premierem jest ktoś, kto do PiS zapisał się niecałe dwa lata temu i nie ma w partii poparcia. Być może zderzak do wymiany, jeśli nie odniesie sukcesu, być może jednak delfin, następca prezesa świadomie wybrany spoza oczywistego grona najbliższych, z myślą o nowych czasach i nowym wizerunku partii. 

Po drugie - w partii wyraźnie uznano istnienie i wpływ na rząd prezydenta. Samo oficjalne przyznanie (przez rzeczniczkę PiS między innymi), że Andrzej Duda miał wpływ na ostateczny kształt rządu jest faktem, w który jeszcze niedawno trudno byłoby uwierzyć. Być może to tylko kurtuazyjny ukłon w stronę głowy państwa, być może osobliwe dzielenie się z nią odpowiedzialnością za niepopularne wśród zwolenników dobrej zmiany kroki, być może jednak faktyczne uznanie znaczenia Prezydenta.

Po trzecie - Mateusz Morawiecki ma większy margines swobody, niż początkowo sądziliśmy. Już dziś nowy premier wprowadził do rządu liczną grupę swoich ludzi, niezwiązanych z PiS. Dziś takich związków nie ma już 9 z 22 ministrów. W rządzie powszechnie postrzeganym jako rząd Prawa i Sprawiedliwości to dość niezwykłe. To jeszcze nie rozwiązanie w pełni autorskie, ale znacznie mu bliższe, niż można było w obecnych warunkach oczekiwać.

Ryzyko wewnętrzne

Co więcej - wspierając premiera prezes zgodził się na odsunięcie z rządu kilku postaci najbardziej charakterystycznych dla PiS. O tym, jakie to ryzyko, najlepiej świadczą protesty części prawicy przeciw odwołaniu ministrów Macierewicza, Szyszki i Waszczykowskiego. O tym, jak protesty są opisywane, najlepiej z kolei świadczy bezceremonialna jak zwykle opinia posłanki Krystyny Pawłowicz, przypisująca ten błąd "służbom" i "lewactwu".

Pakiet kontrolny

Odkładając na bok histerię niezadowolonych, warto jednak pamiętać, że po rekonstrukcji z 6 wiceprezesów PiS zasiadają dziś w rządzie wszyscy poza Antonim Macierewiczem. Prezes Kaczyński ma więc dzięki nim niemal bezpośredni wpływ na kluczowe resorty - od służb specjalnych (Mariusz Kamiński) przez MON (Mariusz Błaszczak) po MSWiA, obsadzone właśnie przez Joachima Brudzińskiego. To ostatnie stanowisko ma, nie zapominajmy, kluczowe znaczenie w związku ze zbliżającymi się wyborami - to szef MSWiA miałby, według nowej ordynacji wyborczej, wskazywać komisarzy wyborczych.

Kontrola, nie kierowanie

Szef rządu uzależniony jest od woli prezesa w sposób oczywisty. Nie mając wsparcia w Sejmie, Mateusz Morawiecki w pełni zdany jest na decyzje szefa partii rządzącej. Sama partia jest, mówiąc delikatnie, umiarkowanie zachwycona jego poczynaniami i wyborami personalnymi. Gdyby prezes chciał się Morawieckiego pozbyć, nie musiałby posłów do jego odwołania namawiać. Wystarczyłoby, żeby im pozwolił.

Poza tym złożony z wiceprezesów PiS pakiet kontrolny wokół premiera pozwala prezesowi PiS stopniowo dystansować się od bieżących decyzji. Powierzenie ich osobom najbardziej zaufanym lub uzależnionym, jest dla Jarosława Kaczyńskiego rozwiązaniem znacznie bardziej efektywnym. Na pewno także mniej pracochłonnym i z całą pewnością uniemożliwiającym wyciąganie wobec prezesa PiS jakichkolwiek poza politycznymi konsekwencji, związanych z decyzjami rządu.

Zwrotny październik

Opisane powyżej procesy zdają się mieć swój dający się wskazać w kalendarzu początek.

To październik 2017, kiedy Jarosław Kaczyński dość nieoczekiwanie ogłosił, że trzeba zamknąć kwestię smoleńską, i że 96. miesięcznica katastrofy, 10 kwietnia tego roku, powinna być ostatnią obchodzoną w dotychczasowy sposób. Co więcej, prezes obwieścił, że powinno tak być, nawet jeśli prawdy nie da się ustalić.

Także w październiku ogłoszona została zapowiedź rekonstrukcji rządu, przez wiele tygodni bezobjawowej, potem zaskakującej zmianą... premiera bez zmieniania rządu, a dokończonej (niemal) dopiero wczoraj. Dokończonej pozbyciem się człowieka, który miał sprawę katastrofy wyjaśnić, a po dwóch latach doprowadził tylko do uznania, że może mu się nie udać.

Być może więc obserwujemy konsekwentną realizację planu Jarosława Kaczyńskiego, planu obmyślonego już wtedy.

(mpw)