Czworo konstytucyjnych ministrów, wiceministrowie, rzeczniczka rządu i wicemarszałek Sejmu, a przy tym rzeczniczka partii rządzącej - jeśli umieszczenie takiego grona na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego nie jest oznaką kryzysu w rządzie, to co nią jest?

Lepsi w PE czy w rządzie?

Beata Szydło, Anna Zalewska, Beata Kempa i Joachim Brudziński są urzędującymi członkami rządu. Wystawianie ich w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie tylko oznacza, że ławka popularnych polityków PiS wciąż jest krótka. Partia zaplątała się tym także w problemy z wyjaśnieniem, czy jej kandydaci dobrze pełnią swoje obecne obowiązki, czy też nie. Bo jeśli tak, to pozbywanie się sprawnych ministrów na rzecz PE nie jest dla Polski korzystne. A jeśli sprawni nie są - to po co ich, u diabła, trzymamy w rządzie, zamiast zrobić z nich sprawnie głosujących (i niewiele więcej) parlamentarzystów?

Działania racjonalne i wpadki

Najmniej sporne jest kandydowanie wyraźnie od roku niewykorzystywanej Beaty Szydło - ze sporym kapitałem zaufania publicznego świetnie nadającej się na skuteczną lokomotywę listy wyborczej. Nieco mniej społecznej ufności można chyba przypisać minister Beacie Kempie, z pewnością jednak pełniona przez nią obecnie funkcja także nie należy do kluczowych. Ich wystawienie w wyborach z perspektywy rządu wydaje się dość obojętne, dla PiS może zaś być korzystne, zatem daje się zrozumieć.

Zupełnie inaczej jest jednak z kandydowaniem Anny Zalewskiej. Jej wystawienie na pierwszym miejscu listy to po prostu wizerunkowa wpadka - i jej samej, i wprowadzanej przez nią reformy edukacji. Reformy, dodajmy, która może się okazać klapą tuż po wyborach, w czasie matur. Kolejnych kilka miesięcy później, we wrześniu, kiedy do szkół trafią spiętrzone roczniki uczniów - klapa może być jeszcze bardziej widowiskowa.

Wtedy jednak autorka reformy może już być europosłem. Jej ubieganie się o to wygląda po prostu na ucieczkę przed odpowiedzialnością za skutki jej własnych działań.

Działania niezrozumiałe

W tym kontekście zastanawiający jest start Joachima Brudzińskiego. Szef MSWiA ani się przecież nie obija, ani nie ma przed czym uciekać. Wcześniej bardzo sprawny wicemarszałek Sejmu to postać znacząca... i w tym być może problem. Na kłopoty - Brudziński. Ale skoro tak, to PiS wstawiając go na listę wyborczą przyznaje, że naprawdę nie ma już kogo w wyborach wystawić.

Chyba, że szef MSWiA ma tylko zdobyć głosy, a mandatu do PE ostatecznie nie obejmie. To nie jest niedozwolone, choć wygląda na oszukiwanie głosujących.

I jedno, i drugie jednak kadrowej potęgi PiS nie potwierdza.

Jeśli zaś okazałoby się prawdą, że do Parlamentu Europejskiego wybiera się także Elżbieta Rafalska - z całą pewnością mielibyśmy potwierdzenie tego, że PiS ma z obsadą list problem.

Grupa uderzeniowa PiS?

Jest oczywiste, że od wyborów do PE dużo zależy. Prawo i Sprawiedliwość ma świadomość, że to wstęp do wyborów parlamentarnych jesienią. Kto wygra pierwsze - wygra zapewne i drugie. Partia w zrozumiały sposób stara się więc zapewnić sobie zwycięstwo i wystawia postaci najbardziej znane i popularne. Startują więc i rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska, i wiceminister kultury Jarosław Sellin, i wicemarszałek Sejmu Beata Mazurek...

Zrozumienie dla tego mechanizmu nie znaczy jednak, że we wszystkich kolejnych wyborach kandydować ma ta sama grupa kilkunastu-kilkudziesięciu lokomotyw wyborczych.

Po zastanowieniu poprawka: nie powinno znaczyć.