Opada dym po zakończonym właśnie zwycięstwem kandydata PiS boju o prezydenturę. Nieśpiesznie, ale nieuchronnie rusza kampania przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Ta druga będzie musiała uwzględniać przebieg pierwszej, i wyprowadzić system polityczny z rozmachu obietnic i konsekwencji głupstw, wygadywanych przez kandydatów. Jak?

Kto ma jakie problemy

Najmniej ma z tym problemów Prawo i Sprawiedliwość. Strategia partii realizowana jest konsekwentnie i, co naturalne u zabiegającej o władzę partii opozycyjnej - ze znacznie mniejszymi oporami w składaniu obietnic wyborczych. Nieco więcej kłopotów może mieć Andrzej Duda, który wybór ma już za sobą, ale objęcie urzędu - daleko przed sobą, bo dopiero 6 sierpnia.

Tradycyjnie zaś najwięcej problemów ma Platforma Obywatelska. Do nieustannych kłopotów wewnętrznych, z rozwiązywania których przywództwo Ewy Kopacz wychodzi znacznie gorzej niż w wypadku poprzednika, dochodzą problemy zewnętrzne. Także w dużym stopniu przez PO zawinione, teraz dodatkowo ograniczające jej możliwości.

Kto jak z nich spróbuje wybrnąć?

W połowie czerwca odbędzie się kongres programowy Platformy Obywatelskiej. Według Ewy Kopacz to on ustali, z czym PO pójdzie do jesiennych wyborów parlamentarnych. Zmiana lokatora pałacu prezydenckiego ma dla tych planów znaczenie kluczowe; dla PO otworzył się dodatkowy front.

Do 6 sierpnia, kiedy Andrzej Duda zostanie zaprzysiężony, Platforma musi przepchnąć przez Sejm wszystko, na czym zależy jej naprawdę, a nie tylko na pokaz. Dojmująco widoczne jest to w wypadku zgłoszonej ledwo parę tygodni temu ustawy o in vitro; Platforma musi teraz albo przyspieszyć pracę nad nią, licząc na podpis Prezydenta Bronisława Komorowskiego, albo zostawić sprawy zwykłemu biegowi i próbować wykorzystać sprzeciw, jaki po 6 sierpnia złoży wobec niej nowy Prezydent, Andrzej Duda. Całkiem możliwe, że PO zechce go wmanewrować w nieuchronne veto, musi się przy tym jednak liczyć z zarzutami, że projekt wniosła w ostatniej chwili, choć miała na to miała całe lata.

Wojny podjazdowe

Platforma może też sprowokować Andrzeja Dudę do wnoszenia projektów, obiecanych w kampanii, jak choćby obniżenia wieku emerytalnego. To jednak nowy Prezydent musi jedynie przeczekać, bowiem namawianie go do tego służyłoby wyłącznie utrąceniu tych projektów. Nawet bowiem mimo zaczęcia nad nimi prac - nic z nich nie wyszło, ponieważ z końcem kadencji Sejmu zadziała tzw. zasada dyskontynuacji, skazująca wszystkie projekty niezamknięte na wyrzucenie do kosza.

Przewidując to Prezydent Duda będzie musiał jedynie przekonująco wyjaśnić, czemu zwleka z inicjatywami do wyborów do Sejmu. Jeśli to zrobi, to przy okazji dodatkowo będzie mógł zmotywować wyborców do głosowania na PiS, który ma przecież gwarantować realizowanie tych zapowiedzi w kolejnym Sejmie.

Czy Platforma może zrobić cokolwiek, żeby temu zaradzić - można poważnie wątpić.

Masa spadkowa po Komorowskim

Szczególnym elementem zaczynającej się właśnie kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi są skutki histerycznych poczynań Prezydenta z okresu między I a II turą wyborów. Gorliwy Senat zdążył w tym czasie wyrazić zgodę na zaplanowane na początek września referendum, z którego Andrzej Duda nie może nas już wyplątać, bo jeszcze Prezydentem nie jest.

Z kolejnego problemu - projektu ustawy, umożliwiającej przejście na emeryturę po 40 latach płacenia składek kancelaria Bronisława Komorowskiego próbowała prezydenturę wyplątać projekt wycofując. To jednak okazało się nie tylko krokiem zostawiającym fatalne wrażenie, ale też nieskutecznym, bo projekt przejęło PSL, a Platformie trudno go będzie kontestować wiedząc, że w istocie jego autorem jest może były, ale jednak przez nią popierany Prezydent.

Z pierwszego problemu nie ma jak wybrnąć Andrzej Duda, drugi okazał się jadnak pułapką nie na niego, ale na Platformę. Bronisław Komorowski każdemu zostawił jakiś problem.

Nowi gracze

Kompletnie nie do przewidzenia są dziś poczynania nieistniejących jeszcze na scenie politycznej, ale mających poważne społeczne poparcie środowisk, które zaistniały dzięki kampanii prezydenckiej: to silny i liczny elektorat Pawła Kukiza i mniej może liczni, ale bardziej doświadczeni ludzie Leszka Balcerowicza i Ryszarda Petru. Pierwsi stanowią naturalne zagrożenie dla dotychczas bezkonkurencyjnych w kontestowaniu państwa polityków PiS, którzy nawet uroczystości dotyczące wszystkich obchodzili osobno. Drudzy stosując zaledwie logikę i wiedzę, głównie ekonomiczną, stanowią potężne zagrożenie dla PO, przekonujące zwłaszcza dla zniesmaczonej nieustannymi improwizacjami i partyjniactwem sporej części elektoratu Platformy.

Nie sposób dziś przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja obu tych tworów. Z wykazanego w jednym wypadku przez wybory, w drugim przez sondaże poparcia wynika, że oba mają szanse na wprowadzenie do Sejmu istotnej liczby kandydatów. Potrzebują jedynie ogarnięcia się i przygotowania organizacyjnego. Czy mają taki zamiar, i co ważniejsze - czy do wyborów zdążą - nie wiadomo.

Powtórka z 2005?

Całkiem możliwe. W 2005 wybory parlamentarne odbyły się przed prezydenckimi, nie zmieniło to jednak faktu, że zwycięzca, PiS - wziął wszystko. Dynamika wydarzeń 10 lat później, wzmocniona tym, że Platforma Obywatelska rządzi już tak długo, że nie zauważyła wyrośnięcia całego pokolenia "antysystemowców" Kukiza i np. Janusza Korwin-Mikkego pokazuje, że tym razem może być tak samo.