Wieczorem odbędzie się nie jedna, ale aż dwie debaty prezydenckie. Andrzej Duda zmierzy się z Rafałem Trzaskowskim w Końskich. Trzaskowskiego tam jednak nie będzie, bo będzie wtedy uczestniczył w Lesznie w debacie z Andrzejem Dudą, którego z kolei nie będzie w Lesznie.

Jako obywatel ciekaw wyniku obu starć czuję się wręcz przeładowany emocjami - nie przeszkadza mi nawet to, że debaty nakładają się tylko przez pół godziny. W formule wykluczającej zetknięcie się przeciwników nie ma to najmniejszego znaczenia. Konwencja konfrontowania dwóch ludzi, którzy debatują ze sobą przebywając w odległych od siebie miejscach i odpowiadając na zupełnie inne pytania jest tak odlotowa, że czas w którym się to odbywa jest sprawą drugorzędną. Jak to, czy ktoś w misternie zawiązanym kaftanie uważa się za Napoleona, czy za jego pogromcę, Wellingtona.

Mam też podejrzenie, że to osobliwe wyborcze debatowanie (kto, u licha, sprawdza jeszcze, co oznaczają słowa?) chyba odpowiada obu kandydatom. Dzięki temu żaden z nich niczego nie ryzykuje. Obaj panowie nie ubiegają się przecież o prezydenturę dla zabawy, więc naturalne w innych okolicznościach opieranie się na zasadzie "no risk, no fun" byłoby niezrozumiałe.

Żaden z panów nie zaryzykuje więc ani na moment dekoncentracji przez nieprzychylne okrzyki ze strony publiczności, ani ustawienia przed sobą niewygodnego proporczyka, ani bezpośredniego pytania, ani kłopotliwej zaczepki. Andrzej Duda nie wypali nagle "a czemu się pan nie goli?", a Rafał Trzaskowski nie odwinie się mówiąc "a pan czemu się w tym wieku wciąż uczy?" Nie dojdzie nawet do ustalenia przez wyborców który z nich jest wyższy - bo i to może mieć dla nich znaczenie. Nie zobaczymy tego.

Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski odpowiedzą na mniej lub bardziej przygotowane pytania na zorganizowanych z wyjątkowym patosem konferencjach, które - gdyby im ująć zadęcia i rozmachu - nie byłyby niczym więcej niż codziennie przeprowadzanymi spotkaniami na dowolnym rynku na trasie kampanii każdego z nich. 

Na uniknięciu problemów, które by wynikły z obecności tego drugiego obaj zyskają. My nie, bo każdy pokazuje nam tylko to, co chce.

Więcej, obaj nadal będą mogli z bezpiecznej odległości oskarżać się nawzajem o unikanie starcia, cykorzenie, robienie ze swojej debaty zmanipulowanego wiecu itd. Nikt nie zostanie ranny.

A na końcu obaj będą mogli z dumą i przekonaniem obwieścić, że debatę wygrali.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w słowach Józefa Piłsudskiego o racji, która jest jak zaczynająca się na "d" część ciała, bo każdy ma swoją - dziś chodzi o debatę. Wieczorem każdy będzie miał swoją, sensu powiedzenia Naczelnika to jednak nie zmieni, a jedynie podkreśli.