Premier Ewa Kopacz ma dziś podsumować pierwszych 100 dni swojego urzędowania. Wystąpienie będzie zapewne poświęcone realizacji expose i – jak można w tej sytuacji oczekiwać - będzie stanowiło wykaz starannie zebranych sukcesów. Medal, jaki w tej sytuacji będzie się należał Ewie Kopacz, ma jednak także drugą stronę - to, czym pani premier się raczej nie pochwali.

Na pewno pani premier nie będzie mówić o serii wpadek z pierwszych dni urzędowania: od gigantycznej odprawy dla minister infrastruktury Marii Wasiak, przez zaproponowaną przez ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego posadę w państwowym Orlenie dla Igora Ostachowicza, po potencjalnie bardzo kosztowne i naprawiane w gorączkowym pośpiechu przez Sejm opóźnienie w druku ustawy o podatkach spółek zagranicznych. Nie oczekiwałbym też wzmianki o nazwaniu przez ministra rolnictwa rolników - frajerami.

Pani premier nie pochwali się też pewnie ani nieuchronnym według ekspertów wzrostem cen energii w związku z podpisaniem przez nią pakietu klimatycznego. Raczej nie usłyszymy też o przesuniętym na chybcika w ostatnich dosłownie dniach ubiegłego roku wejściu w życie przepisów o nowych dowodach osobistych. Nie należy się spodziewać także wzmianki o tym, że specjalny zespół ds. zlikwidowania obowiązku meldunkowego zarekomendował właśnie... rezygnację z jego likwidowania. To zaś oznacza nieuchronne odstąpienie od pomysłu, zapowiadanego przez PO od lat.

Nie sądzę też, żebyśmy usłyszeli o powodzeniu ustrojowej nowinki, jaką jest powołanie w szeregu resortów pełnomocniczek rządu - wszystkich w randze sekretarzy stanu - i mimo usilnych prób uzasadnienia tego kroku - wciąż niezupełnie uzasadnionej. Zamulanie systemu sprawowania władzy wykonawczej wiceministrami, których kompetencje przekraczają w określonych dziedzinach uprawnienia ministrów, wydaje się zabiegiem tyleż niezrozumiałym, co zbędnym, a dla osób nieprzychylnie do rządu nastawionych - wręcz niebezpiecznym. O ile bowiem minister może być pociągnięty do odpowiedzialności konstytucyjnej lub np. odwołany przez Sejm - o tyle pełnomocnik rządu tym procedurom nie podlega i w zasadzie stoi ponad prawem, które obejmuje nawet premiera.

Zapewne nie usłyszymy też o dalszych losach innej ustrojowej nowinki - powołania w Sejmie drugiej już, tym razem nadzwyczajnej, komisji do spraw samorządu. Pomysł zadekretowano na początku listopada, odbyło się spotkanie pani premier z marszałkiem Sejmu, czas mija... i zgodnie z przewidywaniami wszystkich, którzy znają sposób dogorywania podobnych, zgłaszanych tuż przed końcem kadencji Sejmu inicjatyw - nic.

Pani premier niechętnie będzie też pewnie rozwijać motyw przesuniętego w bliżej nieokreśloną przyszłość, a zapowiedzianego przed świętami na 29 grudnia ewakuowania ze wschodniej Ukrainy Polaków i osób polskiego pochodzenia.

Ewa Kopacz zapewne nie wspomni też o próbach kreowania na nowo swojego wizerunku. Od nieszczęsnych w kontekście ukraińskiej tragedii słów o kobiecie, która zamyka się w domu, po sesję fotograficzną w charakterze manekina na drogie ciuchy i telewizyjne zwierzenia o robieniu brzuszków i o tym, że od wysokich obcasów bolą nogi - wizerunek pani premier, mówiąc językiem prezesa NBP, nie ugina się raczej pod ciężarem wskazanego przy pełnieniu tej funkcji gravitasu.

Współczuję pani premier dzisiejszego wystąpienia. Tak się bowiem składa, że dla bardzo wielu osób powyższe wyliczenie tego, czego pewnie nie powie, lepiej opisuje 100 dni jej rządów niż to, co powie.