Jeżeli co dziesiąty ksiądz na świecie jest Polakiem, to trudno, żeby Polacy nie pracowali także w kurii rzymskiej. A wśród papieskich współpracowników nie było wcale tak wielu Polaków - mówi Marek Zając z „Tygodnika Powszechnego”, komentując pogłoski o mającym nastąpić usuwaniu Polaków z kurii rzymskiej.

Robert Kalinowski: Co stanie się z tymi wszystkimi Polakami, którzy zostali „zatrudnieni” przez papieża?

Marek Zając: Nie miałbym tu zbyt wielkich obaw. Oczywiście, w mediach zachodnich i w zaniepokojonym tłumie krążą plotki, że rozpocznie się „rzeź niewiniątek”. Czyli wszyscy Polacy, pracujący w Watykanie zaraz po papieskim pogrzebie będą stąd usuwani. To jest w ogromnym stopniu mit. Skąd się bierze ten mit i co jemu przeczy? Gdy popatrzymy na nominacje, których Jan Paweł II dokonywał w urzędach watykańskich po objęciu Stolicy Piotrowej, zauważymy, że na wysokie stanowiska w kurii rzymskiej nie wprowadzono wcale tak wielu Polaków.

Robert Kalinowski: Wiesz, ilu ich było?

Marek Zając: Nie mogę tego powiedzieć dokładnie, ale był to np. kardynał Zenon Grocholewski, był to arcybiskup Ryłko – było to dosłownie kilka nazwisk. To nie była wcale olbrzymia grupa, czy „mafia polska w Watykanie” – jak przez kilkanaście lat pisała niemiecka prasa. To, że najbliższymi sekretarzami Jana Pawła II byli Polacy, jest z kolei w pełni zrozumiałe. Na najbliższego sekretarza, najbliższego współpracownika każdy z nas wybrałby osobę, którą zna, z którą łatwo mu się porozumieć – chociażby w ojczystym języku.

Robert Kalinowski: A co z polskimi zakonnicami, które opiekowały się papieżem?

Marek Zając: Myślę, że zakonnice wrócą do klasztoru, ponieważ przyszły papież będzie miał własne siostry, które będą mu służyć. Jest jeszcze jedna rzecz – Polacy w Watykanie są po prostu potrzebni. Jeżeli co dziesiąty ksiądz na świecie jest Polakiem, to trudno, żeby Polacy nie pracowali także w kurii rzymskiej. Nie jestem tego pewien, ale być może nawet co czwarty ksiądz w Europie jest Polakiem. Wyobraźmy sobie zatem, że wiele parafii w południowych Niemczech nie byłoby w stanie funkcjonować, gdyby polskie seminaria i diecezje nie przysyłały tam swoich kapłanów. Tak samo przysyłamy kapłanów do kurii rzymskiej.

Robert Kalinowski: Być może po śmierci Jana Pawła II możemy się spodziewać wzrostu liczby powołań w Polsce. Ostatnio nie było ich aż tak dużo.

Marek Zając: Dotarła do mnie informacja o pokoju zawartym po śmierci papieża przez kibiców Wisły i Cracovii. To może zabrzmieć absurdalnie, ale to jest naprawdę coś na kształt cudu. Polacy bardzo głęboko przeżywają to, co się stało. Wystarczy poczytać – rzecz prozaiczna – komentarze w Internecie. Jak wiemy, na ogół pełno tam wyzwisk, głupstw i prowokacji. Teraz nie ma o tym mowy. Ludzie, zwykli użytkownicy Internetu, piszą piękne teologiczne teksty. Na pewno te dni przyniosą nam bardzo wiele. Śmierć Jana Pawła II była dla większości Polaków nie tyle wstrząsem, bo tego się spodziewaliśmy, ale była bardzo głębokim duchowym przeżyciem. Jeżeli ktoś jest wierzącym chrześcijaninem, wie, że w chrześcijaństwie śmierć przynosi owoce. Jedna z podstawowych reguł chrześcijaństwa mówi, że właśnie śmierć, rozpoczęcie nowego życia, odmienia kształt tego świata. Głęboko wierzę, że tak jest również ze śmiercią Jana Pawła II.

Robert Kalinowski: Jaka będzie przyszłość komentatorów religijnych takich, jak ty? Na co teraz musi być przygotowany taki wysłannik w Watykanie, np. polski korespondent, który będzie próbował zrozumieć sprawy Kościoła po Janie Pawle II? Będzie mu trudniej?

Marek Zając: Trudno powiedzieć, jaki będzie nasz los. Myślę, że nie będzie już tego serdecznego, bliskiego pokrewieństwa z papieżem. I taki bardzo zdystansowany, chłodny teoretyk dziennikarstwa powiedziałby, że dziennikarzom wyjdzie to na dobre, że nabiorą dzięki temu dystansu. Ja nie mogę się pod tym podpisać. Nie wiem, czy wyjdzie nam to na dobre – na razie odczuwamy wielką stratę. Myślę, że przez ten fakt bliskości z papieżem byliśmy w wielu przypadkach lepszymi dziennikarzami niż dziennikarze z innych krajów. Oskarżano nas oczywiście, że piszemy o papieżu na klęczkach, ponieważ jest to nasz rodak. A było, według mnie, inaczej. Jako że był to nasz rodak, zadawaliśmy sobie wiele trudu, żeby zrozumieć jego myśl, dobrze zrelacjonować jego pielgrzymki, czytać jego encykliki, jego dokumenty, żeby widzieć tego człowieka w świetle jego biografii.

Robert Kalinowski: Czy to nie było jednak zbyt emocjonalne?

Marek Zając: Myślę, że grały tu rolę ogromne emocje. Ale z drugiej strony dało nam to jedną rzecz – fachowo byliśmy lepiej przygotowani od naszych kolegów na Zachodzie.