Żaden z polskich kandydatów nie wygrał wczorajszych prawyborów. O nominację na urząd gubernatora starał się kandydat republikanów Adam Andrzejewski, którego wspierał Lech Wałęsa.

To najnowsze wyniki, które przekazała mi Monika Myśliwiec z biura wyborczego w Chicago. Głosy cały czas są zliczane, ale wyniki nie powinny się już zbytnio zmienić.

Kandydaci republikanów:

Brady     155,091    20.3%

Dillard   154,340    20.2%

McKenna 146,687    19.2%

Ryan      129,740    17.0%

Andrzejewski   110,314    14.5%

Proft    58,881     7.7%

Schillerstrom   7,349      1.0%

Kandydaci Demokratów:

Quinn    451,863     50.4%

Hynes  444,776     49.6%

Adam Andrzejewski zajął dopiero - lub aż - 5. miejsce. Mary Anselmo i Wanda Majchert, kandydatki do Senatu Stanowego, zajęły odpowiednio 3. i 4. miejsce. Victor Foryś walczył o miejsce w Radzie Powiatu Cook. Też nie wyszło.

W stanie Illinois frekwencja nie przekroczyła 25%, a w Chicago wyniosła 26%.

A miało być tak pięknie...

Polacy, mieszkający w Chicago, liczyli, że ważne urzędy zajmą nasi rodacy. Kiedy odwiedziłem słynne Jackowo, słyszałem, że polski gubernator to szansa dla tych, którzy mieszkają tu od lat. Polacy snuli plany, że od pierwszych dni urzędowania "naszych" w ważnych instytucjach będziemy lepiej postrzegani przez amerykański rząd. Przyznam, że w to wątpiłem. Ale miałem nadzieję, że Polakom uda się przynajmniej zdobyć nominacje. Fajnie słyszeć, że komuś udaje się zrealizować plan. A jeszcze fajniej mówić o sukcesach Polaków na antenie, a nie o ich porażkach.

Dziś już wiadomo, że tym razem nie wyszło. Nie pierwsza do zresztą porażka Polaków za granicą. W zeszłym roku nasi rodacy, którzy zamieszkali po niemieckiej stronie granicy, chcieli zająć stanowiska w czasie lokalnych wyborów u naszych zachodnich sąsiadów. Sukcesu nie osiągnęli. Na naszych głosowali nasi. Niemcy na swoich. Niewykluczone, że w Chicago było podobnie (Amerykanie na kandydatów z USA). Ważne jednak, że próbowali. Choć przyznam - przy całym szacunku do Adama Andrzejewskiego - że trochę śmiać mi się chciało, gdy wszyscy mówili o polskim kandydacie na fotel gubernatora, a ten w naszym języku nie potrafił w czasie kampanii zbudować zdania. Szczególnie dziwnie to wyglądało, gdy do Chicago ze wsparciem przyjechał Lech Wałęsa. Rozumiem jednak, że Adam Andrzejewski od urodzenia mieszka w Stanach i nie musi znać języka polskiego.  Ważne, że - jak podkreśla - ma ogromny sentyment do kraju swoich dziadków. Nie chcę nawet myśleć, że jest inaczej i że chodziło tylko o polskie poparcie.

Zastanawia mnie jednak nasze myślenie. Czy musimy zdobywać urzędy, by nas wysłuchiwano? Czy objęcie urzędu przez rodaka oznacza natychmiastową zmianę nastawienia do Polaków? Czy nie ma innych sposobów? Ja przyznam, że odkąd mieszkam w USA, nie spotkałem się ani razu z niechęcią do ludzi z Polski. Wręcz przeciwnie. Wielokrotnie zostałem zaskoczony polskim "dzień dobry" czy "miłego dnia". Te słowa wypowiadali Amerykanie. Tak, wiem, nie o słowa chodzi, a o wizy. To nas boli. Mnie też. Również jestem poddawany takiej samej kontroli jak Wy, kiedy wjeżdżam na teren USA. Nie podoba mi się to. Ale chyba pora przestać prosić o wizy. Dla własnego, lepszego samopoczucia.

Czy potrzeba nam Polaka gubernatora aby zadbać o własne interesy?

Może pora połączyć siły organizacji polonijnych. Mam wrażenie, rozmawiając z wieloma ludźmi, że sami zdajemy sobie sprawę, że każdy dba tu jedynie o własne interesy. Ale nie zmieniamy tego. Ewidentnie trwa walka między młodymi a starymi.  Porozumienia nie ma nawet na horyzoncie. Toczy się walką o kontrolę nad polonijnymi firmami ubezpieczeniowymi. I to chyba jest dla niektórych ważniejsze niż dbanie o interes Polaków. Jaki jest stan organizacji polonijnych, widać było w czasie ubiegłorocznego zjazdu Polonii amerykańskiej w Chicago. Odbywał się on niemal przy pustej sali. Kiedy wielokrotnie nagrywam radiowe materiały, słyszę od Polaków: ja wolę z rodakami nie utrzymywać kontaktu. Przyznam, to przykre.

Ale żeby nie było tak smutno: pod koniec roku zostałem poproszony przez jedną z organizacji (wcześniej było bez nazw, więc teraz też nie podam), abym zrobił materiał o ich inicjatywie przygotowania paczek dla polskich żołnierzy w Afganistanie. Akurat tego dnia pakowali prezenty dla wojskowych. Ile tam było optymizmu! Ile tam było chęci do współdziałania! A i ile ja miałem radości z możliwości przekazania tego na antenie. Grupa młodych ludzi, którzy postanowili poświęcić własny czas, by przygotować paczki. Poradzili sobie nawet z załatwieniem samolotu do Afganistanu. Po tym, co tam zobaczyłem, nie wierzę w to, że nie możemy zmieniać wizerunku Polaków, ani dbać o nasze interesy w inny sposób niż zdobywanie stołków.

Pewnie włożyłem kij w mrowisko – ale co tam. Może wyniknie z tego jakaś konstruktywna dyskusja. Do czego zapraszam.