John McCain przed piątkową debatą stał pod ścianą. Najgorszy finansowy kryzys amerykańskiej współczesności poważnie zachwiał szansami na przedłużenie republikańskich rządów w Białym Domu, jeśli nie pogrzebał ich całkowicie. Debata, w zamierzeniu poświecona dyskusji na tematy międzynarodowe, miała być jego szansą, okazją do pokazania, jak bardzo swym doświadczeniem przewyższa Baracka Obamę. Tymczasem, pod presją bieżących wydarzeń, dyskusja musiała dotyczyć także kryzysu ekonomicznego i to w chwili, kiedy nie wiadomo jeszcze, jaki program ratunkowy Biały Dom i Kongres zdołają wypracować. McCain posunął się nawet do tego, by zaapelować do Obamy o odłożenie debaty, czego rywal z oczywistych wzgledów nie chciał zaakceptować.

W sondażach wiekszość Amerykanów oczekiwała, ze Obama te debatę wygra. Ten wieczór miał praktycznie rozstrzygnąć wyniki kampanii. Tak się jednak nie stało. John McCain zaprezentował się lepiej, niż oczekiwano i to właśnie może być klucz do wzrostu popularności wśród niezdecydowanych wybiorców. Po pierwsze okazał się twardym oponentem w pierwszej połowie debaty, gdy mówiono o sprawach ekonomicznych. Skutecznie przedstawiał Obamę, jako zwolennika podniesienia podatków i zwiekszenia wydatków budżetu. Na ponawiane przez prowadzacego pytania o to, co zamierza zmienić w swym programie w odpowiedzi na gwałtownie narastający kryzys finansowy, oświadczył, że gotów jest zamrozić wydatki, poza obronnością i opieką nad weteranami wojennymi. Obama nie był w stanie niczego wymyślić.

Dyskusja o polityce międzynarodowej potwierdziła, że McCain po prostu wie lepiej i ma na to papiery. Obama nie był w stanie wytłumaczyć się, dlaczego nie wierzył w sukces taktyki wzmocnienia sił w Iraku i dlaczego w sprawie konfliktu w Gruzji poczatkowo wzywał "obie strony" do umiarkowania. McCain wskazał natomiast na szereg głosowań w których nawet wbrew opinii swej partii opowiadał się tylko za racjonalnym użyciem sił zbrojnych. Senator z Arizony skutecznie dystansował się od Białego Domu i dzięki temu słowa Baracka Obamy, podważające sens wojny w Iraku zdawały się trafiać kulą w płot. McCain zdołał też przejąć kontrolę nad językiem debaty, wielokrotnie i przekonująco powtarzał, że Obama czegoś "nie rozumie", z kolei demokratyczny senator często musiał przyznawać, że "John ma racje".

O tym, że McCain skutecznie bronił swojego programu świadczy choćby fakt, że tradycyjnie ciążący na lewo komentatorzy amerykańskich telewizji zdecydowali się ogłosić remis. Jeśli oni twierdzą, że był remis, McCain naprawdę ma powody do zadowolenia. Pierwsza debata niczego ostatecznie nie rozstrzygnęła, wyraźnie widać, że obaj kandydaci nie oddadzą łatwo pola. John McCain i Barack Obama mają swoje atuty i nie zawahają się ich użyć. Tyle, że na razie wydaje się, że McCain ma ich nieco więcej...

Z tym, że mogę się mylić, więc na wszelki wypadek proponuję również "I po debacie. Cz. 1. Zwycięstwo Obamy!".