„Trzeba pogodzić się z tym, że przedświąteczna gorączka nas przerasta i dbać tylko o to, żeby w gronie najbliższych, podczas świąt nie obrazić się i nie pokłócić. Trzeba sprawić, żebyśmy to my mieli te rytuały, a nie one nas” – mówi gość „Dania do Myślenia” w RMF Classic psycholog i psychoterapeuta Jacek Santorski. Jego zdaniem „przyjemności trzeba rozkładać na części”. „Dzieciom wystarczy dać 3 rzeczy co 5 minut, a nie 17 rzeczy w jednej minucie. Biochemia mózgu pokazuje, że jest tyle samo radości” – radzi gość RMF Classic. „Nie komentujmy się wzajemnie westchnieniami” – dodaje.

Tomasz Skory: Przed nami magiczny, wspaniały okres Świąt, na który prawie wszyscy się cieszą. Na razie jednak, "skrzeczy" nam pod nogami przedświąteczna pospolitość. Przed centrami handlowymi parkingi pełne, wewnątrz lekko wstawieni czasem Mikołaje atakują ulotkami. Załatwić już cokolwiek trudno, bo wszyscy sobie biorą wolne, jak tylko mogą. W domach sprzątanie na wysoki połysk. Tylko buddyści jak pan, zachowują wewnętrzny spokój i harmonię?

Jacek Santorski: Miejmy nadzieję, aczkolwiek pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy realizowałem swój współautorski program kilkanaście lat temu w telewizji  - "Twój dekalog", gdzie w studio omawialiśmy poszczególne filmy i odcinki, czyli wskazania. I było wskazanie na temat bogów cudzych przed sobą i był właśnie buddyjski mnich w studio, którego zaprosiłem i zapytałem go, co wynika z buddyjskiego przekazu dla nas tutaj w Polsce, w kwestii tego przykazania. A on powiedział spokojnie: "read Bible, go to Church". Z buddyjskiej perspektywy trzeba być "jednym z tym, co jest". Naszymi okolicznościami są te rytuały, bo to dla mnie to są bardziej rytuały, bardziej profanum niż sacrum chrześcijańskie...

Czyli musimy się temu podporządkować, brać w tym udział.


Może. Buddysta by powiedział - bądź jednym z tym, czyli ani ty się temu nie podporządkowujesz, ani to się nie podporządkowuje tobie. Raczej ty to masz, niż to ma ciebie. Trochę się z tym cieszysz, trochę się tym bawisz.

To jest właśnie, jak sądzę, harmonia. Ale my to postrzegamy, to przedświąteczne rozgorączkowanie trochę chyba inaczej. Bo ono jest jednocześnie i męczące i pobudzające - co się razem składa na dość poważne obciążenie psychiczne i stres. Jest jakiś sposób, żeby ograniczyć - nie zostając buddystą - skutki tego stresu?

Warto sobie uświadomić, co w nas siedzi. Po pierwsze, są osoby, i one mają prawo być na świecie, ja sam gdzieś pośrednio z nimi się prawie że osobiście identyfikuję, które po prostu nie lubią Świąt. Jeżeli przez kilkanaście lat z jednego rodzica - rodzice się rozstali - z jednego domu jechałem na wigilię do drugiego domu i głównie przez autobus widziałem choinki gdzieś tam, mam prawo nie znosić Świąt. Są ludzie, którzy dlatego z tym tłumem rzucają się po zakupy, bo zostawili wszystko na ostatnią chwilę, bo tych Świąt nie lubią. Natomiast, bardzo wielu z nas, niestety również nie umie kochać, bo jeżeli kogoś kocham, to pomysł na to jak zrobić tej osobie przyjemność, jaki zbieg okoliczności, który powoduje, że znajduję to coś i opakowuję to już we wrześniu i to czeka na tę osobę, jest czymś naturalnym. I wtedy nie muszę korzystać z tak zwanej facylitacji tłumu, żeby nagle biec, a już marketingowcy zadbają o to, żebym biegał w odpowiednich kierunkach, to się nazywa merchandising i żebym przepłacał za to, że nie umiem kochać.


Pan mi  tu o sacrum, a ja o profanum, bo to profanum nam każe robić niektóre rzeczy. Jak zapanować nad emocjami, jak nie ma wszystkich składników bigosu. Pudełko z bombkami spadło z pawlacza i mamy skrzynię ze szkłem luzem. Ktoś kupił niedziałające chińskie lampki, ktoś inny ryczy, bo zobaczył najnowszy Xbox i nie dostanie go na Święta. Żaden hydraulik nie chce nam kranu naprawić, bo wszyscy są zajęci. Jak tu się nie wkurzyć zwyczajnie?

Ja bym powiedział tak - że, moim zdaniem trzeba się z tym pogodzić, że to nas przerasta i dbać tylko o to, żeby się w gronie najbliższych przez te Święta nie obrazić i nie pokłócić.

O właśnie, a za tydzień już te upragnione Święta staną się faktem i właśnie jak się nie obrazić i nie pokłócić, bo problemy są zupełnie innego rodzaju, już nie z przygotowaniami, ale - wujaszek najstarszy w rodzinie ma żal, że nie pozwolono mu zasiąść za stołem jako pierwszemu. Pani domu leci z nóg ze zmęczenia, bo dopracowywała karpia do drugiej w nocy...

...i słyszymy, jak wzdycha między daniami w kuchni.

Tak, ale siedzimy w pokoju. Ciotunia źle się czuje po pierniku, Marysia nie chce lalki...

...nie mówiąc już o tym, że tata mówi, że Platforma uniemożliwia nareszcie robienie porządku w Polsce, a my jesteśmy nadal emocjonalnymi wyborcami tamtego ugrupowania.

I kolejna dawka stresu, która nas po prostu trzęsie i nie pozwala zażywać rozkoszy Świąt.

Więc dzieli nas już wszystko - i ego i polityka i życie społeczne - i to moim zdaniem wymaga na prawdę głębszego oddechu i zapytania siebie, czy i kogo ja kocham przy tym stole i o czyje uczucia chcę zadbać. Nawet jak tata przedstawi tę swoją redukcję dysonansu poznawczego, bo musi sobie jakoś uzasadnić te obietnice wyborcze i tak dalej. Żeby z rozczuleniem to przyjąć.

Powiedzieć - "tato, majaczysz, ale cię kocham!".

Wie pan, "majaczysz" jest dyskredytujące. Natomiast może być "tato, ja rozumiem, że tak to widzisz. Ja trochę inaczej, ale jednocześnie dzisiaj zdejmijmy te nasze pagony, te epolety, odłóżmy te szaliki. Bądźmy dzisiaj kibicami a nie kibolami".

Jakie zachowanie przy wigilijnym stole jest najbardziej destruktywne dla relacji? Przeczytaj całą rozmowę.