Obawiam się takich tematów: dziennikarskiego relacjonowania pracy dziennikarzy. Boję się samozapętlenia, zawodowej ksobności, zamykania się w profesjonalnej bańce. Zawsze pojawia się ryzyko, że popadnę w żargon, w rozważania branżowe, w pisanie o pisaniu. Dlatego w tekście i rozmowie o fenomenie Kary Swisher, megagwiazdy amerykańskiej żurnalistyki relacjonującej rozwój technologii informatycznej, poruszę szereg innych spraw, choć ściśle powiązanych z jej twórczą praktyką, oryginalną osobowością, niezwykłym życiem, swoistą perspektywą poznawczą oraz wyrazistą postawą etyczną.

REKLAMA

Książkę Kary Swisher pt. "Burn book. Technologia i ja: historia miłosna. Bez cenzury o Musku, Zuckerbergu, Gatesie i innych z Doliny Krzemowej" połknąłem w jedną wolną sobotę, tak jest pasjonująca, a z drugiej strony napisana w przystępny, atrakcyjny sposób. To wartka narracja, pełna barwnych, często zabawnych anegdot oraz wyrazistych, nierzadko bardzo złośliwych portretów. Miałem wielką ochotę spotkać Karę, ale spotkała mnie kara od losu, Swisher nie przyjechała do Polski, zrezygnowała z zaplanowanej wizyty w naszym kraju. Jednak Fatum nie okazało się aż tak złośliwe jak Swisher wobec asów Big Techu, ponieważ trafił mi się bardzo dla mnie interesujący i inspirujący wywiad z Tomaszem Brzozowskim z wydawnictwa Insignis. Nakładem tej właśnie oficyny ukazał się przekład książki "Burn book". Zamiast z samą autorką, rozmawiałem więc o niej, o jej autoportrecie: dziennikarki, mocnej kobiety, charyzmatycznej i bardzo barwnej postaci.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Kara Swisher "Burn book" - z Tomaszem Brzozowskim z wydawnictwa Insignis rozmawia Bogdan Zalewski

Kilka moich notatek o Karze Swisher: piszę z pamięci, nie sięgając już do samego tomu.

Przyznała, że chodziła do katolickiej szkoły. Jej ojciec pracował w żydowskim szpitalu. Miała romanse z chłopakami, ale wcześnie odkryła w sobie homoseksualizm. Ma drugą żonę i kilkoro dzieci. Nasienie pochodziło od anonimowych dawców, choć jak pisze pół żartem pół serio, ojcostwo w (odrzuconej) teorii mogłoby pochodzić od któregoś z tuzów Silicon Valley. To radykalna lewicowa liberałka, antytrumpistka, z nieukrywaną niechęcią pisząca o amerykańskiej prawicy, nieuznająca żadnych racji po konserwatywnej stronie, z pogardą odnosząca się do potentata medialnego Ruperta Murdocha. Lesbijstwo jest ważnym dla niej elementem tożsamości, a także wyraźną podstawą zaangażowania na rzecz praw kobiet. Mocno wspiera feministyczne nurty, walczy o równouprawnienie genderowe, wzmocnienie pozycji kobiet w korporacyjnych gremiach kierowniczych, a konkretnie: ostro przeciwstawia się wyraźnej maskulinizacji wśród liderów Big Techu.

Amerykańska diwa fachowej prasy technologicznej i legendarna gospodyni wideowywiadów jest niezwykle asertywna, pewna siebie, chwilami nawet arogancka i nieprzebierająca w słowach. Sama zdaje się usprawiedliwiać taką strategię autopromocyjną, ukazując świat Doliny Krzemowej jako samczą dżunglę, w której panują brutalne reguły socjodarwinizmu. Bez taryfy ulgowej ocenia liderów technologicznego biznesu. Kreśli niemal satyryczne portrety technoarystokratów. Naszkicowana przez nią biograficzna historia Marka Zuckerberga to swego rodzaju powieść edukacyjna. Jako narratorka ukazuje wprost, opisuje bez miękkiej gry zestresowanego autystycznego młodego mężczyznę o fizjonomii uduchowionego efeba, który stopniowo wyzwala się z zahamowań typowych dla sawanta, pilnie uczy się zasad pijaru i oswaja się z publicznością. Jednocześnie Zuckerberg dla Kary Swisher jest jedną z tych niemal demonicznych postaci, liderem-symbolem niebezpiecznych tendencji cywilizacyjnych związanych z rozwojem nowoczesnej technologii: agresywną progresją AI, z objawiającym się inwigilacyjnym charakterem mediów społecznościowych, z zagrożeniami dla wolności i demokracji. Tak się złożyło, że niedługo po lekturze "Burn book" przeczytałem demaskatorską książkę greckiego neomarksisty, byłego ministra finansów, Yanisa Varoufakisa pt. "Technofeudalizm: co zabiło kapitalizm". Oba tomy należą z pewnością do kanonu lewicowych kontestatorów nowego ekonomicznego globalnego ładu.

Varoufakis zwraca uwagę na podobne problemy, choć czyni to bardziej systemowo, mniej personalnie. Grecki ekonomista nawiązuje do początków kapitalizmu - rewolucji w Anglii z grodzeniem poletek, stanowiących uprzednio obszary wspólne (commons). Rolniczy plebs odcięty od pól przenosił się do miast, w których stanowił mięso robocze dla maszyn przemysłu. Podobną metamorfozę zdaniem Varoufakisa przeszedł Internet - od anarchicznej wspólnoty po sprywatyzowane globalne ogrodzone poletka nowej kasty technofeudałów, którym każdy z nas musi płacić rentę w postaci osobistych danych.

Wspominam o tym, bo lubię tworzyć z przeczytanych książek własne lekturowe sieci. W przypadku osobowości Kary Swisher przydaje się również Jungowska psychoanaliza. Właśnie przypomniałem sobie treść tomu, który dawno temu kupiłem i właśnie niedawno ściągnąłem z wysokiej półki w mojej domowej bibliotece "O naturze kobiety - Carla Gustava Junga. Swisher jest wdzięczną osobą do psychoanalitycznej interpretacji. Tym bardziej, że podtytuł jej książki zawiera intymne wyznanie - to przecież "historia miłosna".

Zainspirowany teorią szwajcarskiego mędrca, pokuszę się o taki miniportret z lekkim przymrużeniem oka. Nie jestem psychologiem, ale psychoanaliza jest także kierunkiem w krytyce literackiej, więc tak należałoby potraktować te moje polonistyczne rozważania. Abstrahuję od teorii o wrodzonych skłonnościach homoseksualnych, po prostu cechy stylu Swisher świadczą według mnie o męskiej dominancie w jej psyche. Podejrzewam - pisząc Jungiem- że jej Animus to wielowymiarowy, uwewnętrzniony świat ojcowskich reguł, zasad, zachowań, zakazów, nakazów; to "prawo ojca". Kara jest pod przemożnym wpływem tych energii i potencji paternalistycznych. W związku z tym zakłóceniu uległ jej żeński potencjał emocjonalny. W jej narracji nie ma tej miękkości, ciepła, typowej dla kobiet inteligencji emocjonalnej, która często objawia się w kokieterii, "nieoczekiwanych" wybuchach nastrojów, które potrafią tak oszołomić i podbić serce mężczyzny po sprytnym ominięciu jego mózgowych fortec. Swisher inaczej: kocha i nienawidzi "wiecznych chłopców", Peterów Panów w rodzaju Marka Zuckerberga. Gdy jej kobiecy element osobowości przyciąga nieinwazyjna, nieagresywna, wycofana nie-męskość, to toksyczna męskość w niej, uobecniona w postaci Animusa, nie może wtedy ścierać się z rywalem i cierpi, nie napotykając oporu. Pojawia się więc nienawiść (pogarda) i miłość (podszyta litością).

Na przeciwnym biegunie jest persona Elona Muska. Też go można przeanalizować Jungowsko. Jego niecodzienna konferencja prasowa w Gabinecie Owalnym z synkiem hasającym anarchicznie i z Donaldem Trumpem władczo tronującym za potężnym biurkiem to obrazek archetypiczny. Czy to Anima każe Muskowi odkrywać w sobie żeńską opiekuńczą rolę wobec chłopca, a w podświadomej funkcji ojcowskiej umieszczać paternalistycznego prezydenta? To jednak historia na osobny tekst. Sygnalizuję tu tylko tę możliwość interpretacyjną. Oczywiście - powtarzam - to jedynie moje lekturowe gry i psychospekulacje.

Na koniec mojego eseju chciałbym poświęcić uwagę aspektom działalności tuzów Silicon Valley, których nie dostrzega Kara Swisher, a są dlatego moim zdaniem istotne, bo zadają kłam głównej tezie - tak jej książki, jak i rozważaniom Yannisa Varoufakisa. Kiedy Grek rozważa nowy globalny porządek, kreowany przez technofeudałów wyłącznie z ekonomicznego (neomarksistowskiego) punktu widzenia, Amerykanka postrzega ten kształtujący się stopniowo zmaskulinizowany układ przez pryzmat kolejnej fali feminizmu. Oboje jednak nie zauważają duchowego, a nawet wprost religijnego charakteru budowanej techno-katedry.

Od razu zaznaczam, że słowa "katedra" używam w tradycyjnym, chrześcijańskim sensie. Nie czynię tu aluzji do teorii Curtisa Yarvina, przedstawiciela nurtu zwanego "Dark Enlightment" ("Ciemnego Oświecenia"), który uważa, że realną władzę polityczną w Stanach Zjednoczonych sprawuje byt nazywany "Katedrą", czyli nieformalne porozumienie uniwersytetów i prasy głównego nurtu, które współdziałają, aby wpływać na opinię publiczną. Ja mam na myśli chrześcijańską duchowość spod znaku Petera Thiela. Ten amerykański biznesmen niemieckiego pochodzenia razem z Elonem Muskiem i Maxem Levchinem współzałożył PayPal, słynne amerykańskie przedsiębiorstwo oferujące usługi płatnicze. Jest też współzałożycielem firmy Palantir Technologies tworzącej produkty do analizy dużych zbiorów danych.

O zaskakującym aspekcie jego działalności przeczytałem w artykule opublikowanym na łamach "The New York Times". Tekst nosił tytuł "Szukanie Boga, czyli Peter Thiel, w Dolinie Krzemowej" . Opisano w nim między innymi przyjęcie z okazji 40. urodzin niejakiego Trae Stephensa, który jest biznesowym partnerem Thiela. Impreza odbyła się w 2023 roku w domu pana Stephensa w Nowym Meksyku. Podczas brunchu tematem przewodnim był ... Duch Święty. A Peter Thiel, miliarder z Doliny Krzemowej, gej, wygłosił przemówienie o ... cudach, przebaczeniu i Jezusie Chrystusie. Dowiedziałem się z tego tekstu, że teologia chrześcijańska wpływa na jego prawicowe poglądy polityczne. Najważniejsze z dziesięciu przykazań są dla niego pierwsze i ostatnie: "oddawaj cześć Bogu i nie pożądaj tego, co mają inni". Thiel jest wyjątkiem w swojej generacji, bo nie podziela ateizmu i agnostycyzmu swych rówieśników. Łączy przesłanie Pisma Świętego z prawicową, konserwatywną teorią polityczną. Lubuje się w analizach starożytnych znaków i cudów pod kątem ich związku z dzisiejszymi cudami technologii. W ostatnich wywiadach podcastowych odwołuje się do biblijnych proroctw, aby ostrzec świat ... przed Antychrystem.

Na Elona Muska też można spojrzeć z tego punktu widzenia. Ciekawy pod tym kątem jest wywiad miliardera z Jordanem Petersonem, sławnym kanadyjskim psychologiem, którego książki przetłumaczono na język polski, a który stał się guru manosfery, jak nazwano sieć blogów, forów internetowych i witryn związanych z pojęciem "męskości". Musk przyznał, że jest "wielkim wyznawcą zasad chrześcijaństwa".

Co ciekawe, ulubionym teologiem w Dolinie Krzemowej jest René Girard. To nazwisko nieżyjącego autora "Kozła ofiarnego" najczęściej przywołuje Peter Thiel w wywiadach podcastowych. Girard, który zmarł w 2015 r., był mentorem Thiela na Uniwersytecie Stanforda. Książki Francuza oferują wizję religii, która idealnie wpisuje się w systemy wierzeń Doliny Krzemowej. W dużym uproszczeniu - dla francuskiego filozofa wszelkie pragnienia są mimetyczne, to znaczy wynikają z naśladownictwa innych. Po prostu chcemy tego, czego chcą inni ludzie, rywalizujemy z nimi na pragnienia, a jedyną Osobą, która przerwała ten toksyczny cykl był Jezus Chrystus. Sposobem na przekroczenie mimetycznych pragnień jest nawrócenie się na chrześcijaństwo i naśladowanie samego Chrystusa. Historyk John Ganz twierdzi, że Girard przedstawia religię jako antidotum na wady, które są obecnie zaostrzane przez media społecznościowe. Instagram sprawia, że zazdrościsz innym ludziom? Nie ma problemu; przewijaj dalej, ale pamiętaj, że powinieneś się starać być taki jak Chrystus.

Z artykułu dowiedziałem się także, że innym wyjaśnieniem rosnącego wpływu René Girarda jest sama idea mimesis. Ludzie zwyczajnie chcą naśladować Petera Thiela. A jeśli miliarder oddaje cześć Jezusowi Chrystusowi, to jego fani chcą czynić to samo. W Polsce mawiamy: przykład idzie z góry.

Dlaczego streściłem tę publikację? Aby ukazać, że warto czytać książki i reportaże, które ukazują różne strony danego zagadnienia. Fenomen Big Techu, Silicon Valley można zobaczyć w satyrycznym, socjologicznym ujęciu feministycznym, tak jak to uczyniła Kara Swisher w "Burn Book". Można spojrzeć na to zjawisko przez neomarksistowską lupę greckiego ekonomisty Yannisa Varoufakisa w jego "Technofeudalizmie". Można rozwój branży informatycznej opisać jako cywilizacyjną herezję, jak to uczynił Erik Davis w tomie "TechGnoza. Mit, magia + mistycyzm w wieku informacji". Jednak dlaczego nie popatrzeć z nadzieją na chrześcijański wymiar działalności kapłanów informatycznej Katedry? Może warto raz jeszcze, choć w nowym kontekście, przywołać słynne proroctwo francuskiego pisarza André Malraux: "Wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale"?

Może Krzemowa Dolina będzie jak biblijna Dolina Jozafata - miejscem Sądu Ostatecznego, a w każdym razie sądu nad dalszym losem naszej ludzkiej technologicznej cywilizacji?

P.S.

O mimesis René Girarda i jego "Koźle ofiarnym" będzie też mowa w kolejnym eseju - w związku z moją rozmową z Janem Maciejewskim, autorem wybitnej książki "Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?" Tak się same układają lekturowe tropy.