Intelektualna niepełnosprawność, niezdolność do samodzielnego ruchu, życie znacznie trudniejsze niż codzienna egzystencja ludzi cieszących się dobrym zdrowiem, niemających żadnych problemów z chodzeniem, widzeniem, słyszeniem, mową, słowem z osobistą swobodą funkcjonujących w świecie – to nie tylko w Polsce problem polityczny. Jeśli jest obecny w przestrzeni publicznej, a nie osobistej, zwykle pojawia się jako tzw. gorący temat – partyjnych „debat”, nierzadko łamiących reguły dyskusji.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Nocy się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Dziś - piątego maja - jak przeczytałem w kalendarium: obchodzimy Europejski Dzień Walki z Dyskryminacją Osób Niepełnosprawnych, a w Polsce to również Dzień Godności Osoby z Niepełnosprawnością Intelektualną. Takie upamiętnianie dat może się wydawać tylko medialną rytualizacją, "nową świecką tradycją". Nic dziwnego, skoro co dzień słyszymy, widzimy, czytamy, jak "czczone" są kolejne dziwaczne rzeczy czy czynności. Świętych Kościoła zastępują przeróżne gadżety.

Źrenice ze zdumienia mi się rozszerzyły, kiedy spojrzałem do notki w Wikipedii o piątym maja. Dziś są imieniny Anioła, ale także "dzień międzynarodowej klasy 5O5". Zaintrygowało mnie to, kliknąłem w kolejne linki. Anioł to imię męskie pochodzenia grecko-łacińskiego (łac. "angelus", gr. "ángelos" to "posłaniec"). A "505"? To klasa jachtu. "5O5 jest wyjątkowo stabilną łódką i łatwiej ją kontrolować niż wiele mniejszych (...)". Czyżby patronem dnia był tradycyjny Anioł na nowoczesnej łodzi?

Nie buntuję się przeciwko narzucanym zwyczajom, po prostu będę je pielęgnował tak, aby nie były tylko nierozumną zabawą, konsumpcyjnym bałwochwalstwem, fetyszyzmem ekskluzywnych produktów. Anioł na stabilnym jachcie? Doskonała alegoria! Od razu ujrzałem wzburzone morze, usłyszałem straszliwy sztorm, poczułem na twarzy wilgotny lodowaty wiatr, ale poczułem też obecność Obcości, subtelną, wymagającą wewnętrznego skupienia, intensywnej uważności na przekór burzy.

Akomodacja własnego ciała i ducha do ekstremalnych zewnętrznych warunków wymaga takiego wsparcia, kolejny raz poczułem to w swoim życiu. A przecież nie cierpię, dzięki Bogu, na żadne cielesne bariery. Umysł, choć czasem sprawia kłopoty, raczej dość dobrze mi służy. A jednak, od czasu do czasu, gasło mi słońce i spędzałem w ciemności sezon w Nattavaara. Czym jest Nattavaara? To nazwa niewielkiej miejscowości w Laponii, na północy Szwecji. Zimy są tam długie, mroczne i mroźne.

To słowo Nattavaara jest znaczące i to podwójnie. Po szwedzku wskazuje na nieokreślone "nocne niebezpieczeństwo". Teatr Exit z Krakowa zawędrował do tego Jądra Ciemności. Szwecja znalazła się na szlaku twórcy zespołu, reżysera spektakli i filmów. Maciej Sikorski wyruszył w Drogę na Północ wraz z grupą aktorów, osób z niepełnosprawnościami, ale też twórczymi sprawnościami, których ze świecą świętej Łucji szukać w naszym, często do szczętu skomercjalizowanym, światku artystycznym.

Teatralnym przewodnikiem tego pielgrzymowania był prorok Eliasz, a gospodynią oczekującą na wędrowców - charyzmatyczna Szwedka o biblijnym imieniu Ewa. Odwołania nie są przypadkowe, nie są też przesadzone. Film "Droga Eliasza" to nie tylko dokumentalne świadectwo, to także kolekcja dowodów na istnienie ... Czegoś? Kogoś? ... obok nas? ... w nas? ... ponad nami? Taka w tym tkwi Tajemnica, że nie sposób tego wyrazić słowami. Obrazy na ekranie same najlepiej się tłumaczą.

Analogia z ikonami przyszła mi do głowy. To też nie jest arbitralna asocjacja. Skojarzenie to naturalne, bo jeden z bohaterów filmu "Droga Eliasza" maluje ikonę proroka z tajemniczym krukiem, który go karmi. Czym? Ikona ukazuje pożywny chleb, z ekranu rozbrzmiewa szokująca dyskusja o padlinie. Dualizm symbolu? W którą stronę się przechyli duchowe wahadło w nas samych? To kino to dzieło otwarte, ale także w innym znaczeniu. Otwarte jak ramiona, które chcą przytulić widza, ośmielić nas.

V - to ta litera we wnętrzu wyrazu Nattavaara - graficznie przypomina mi tę otwartość, taki sygnał wysyłany Innemu, drugiemu człowiekowi. Podwójne znaki "tt" i "aa" to jak związki wspierających się wzajemnie osób, aż do niemal pełnej jedności, gdy w parach już prawie nie ma różnicy między "moje-twoje". Napisałem o filmie jako o ikonie, bo musimy zamknąć oczy, żeby ujrzeć ten prawdziwy blask. Bo Lampa zapala się w nas, aby wewnętrzne ekrany wyświetlały nam sceny jak z proroczego snu Ewy.

Adoracja sennego marzenia? Nie w sensie psychoanalitycznym, tu nie idzie o żadne "freudyzmy" czy "jungizmy". Klucz gnostyckiej z ducha nauki rodem z XX wieku odkładam na bok, razem z minionym stuleciem. Mamy zupełnie inny czas, etap wyboru. "Jak długo będziecie chwiać się na obie strony?" - pyta filmowy prorok Eliasz. Widzę zupełnie inny klucz. Znalazłem go całkiem niedawno. Znalazł mnie kolejny raz. I zmaterializował się natychmiast. Pojawił się w gablocie we wnętrzu Zamku na Wzgórzu.

Absolutnie pozbawiona jasności z zewnątrz, niewidoma od urodzenia Natalia Lewandowska, aktorka i wokalistka Teatru Exit, potrafi często dostrzec coś, co dla widzących bywa niewidzialne. Ona sama jest jakby cała z herbertowskiej struny światła. Maciej Sikorski pisze scenariusze - najtrudniejsze, bo dla filmu dokumentalnego - a co można w życiu przewidzieć, co też w swej pysze zaplanować, jakie zdarzenie wykreować nim naprawdę nastąpi? I ja słyszę pytanie z wyrzutem: "Chcesz być Demiurgiem, człowieku?"

Rozmowę z Natalią i Maciejem zaplanowałem na piątą po południu, z myślą że zdążę przygotować fragmenty nagrania do wieczornych Faktów RMF FM. Usłyszałem bowiem, że właśnie tego dnia będzie faktograficzny powód, aby przypomnieć o potrzebach osób z niepełnosprawnościami. Uświadomiłem sobie, że herbatę i kawę moim gościom robię o piątej pięć, piątego dnia piątego miesiąca. Tak żartobliwie zacząłem wywiad. Maciej uśmiechnął się: "szkoda, że nie ma nas tu pięcioro".

A ja na to: "czy jest nas tu troje? To się okaże." Pojęcia nie mam, dlaczego to powiedziałem. Może, żeby stworzyć formę otwartą? Nie wiem, rzuciłem ot tak, bezwiednie. Z Natalią - tak się złożyło - gawędziliśmy o uprawianym przez nią - rekreacyjnie - Blind Footballu. O piłce, którą musi być słychać, żeby niewidomi mogli ją "zobaczyć". O pierwszej w nocy wracałem taksówką. Zwierzam się kierowcy. A pan Piotr nagle opowiada mi o wnuczce, która szybko traci wzrok, z powodu choroby genetycznej. Jest wyróżniającą się uczennicą w college’u w Luton, reprezentantką Anglii w Blind Footballu. Aha, ma na imię Łucja.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video