"Kto powiedział, że za dwa lata Ukraina będzie na mapie świata?" - zastanawia się publicznie Dmitrij Miedwiediew. Jest wiceszefem Rady Bezpieczeństwa ONZ, a kiedyś w Rosji udawał przez pięć lat prezydenta. W rzeczywistości był poczekalnią Putina – grzeczną ławeczką, na której Władimir mógł wygodnie posiedzieć, bawiąc się w premiera. Panowie często pokazywali się na placu czerwonym w podobnych skórzanych kurteczkach. Ale na tym podobieństwa się kończą. Putin i Miedwiediew nigdy nie grali w tej samej lidze – to nie jest symbiotyczny organizm. Jeden wysysa z krew z drugiego do tego stopnia, że ten drugi nie wie, co mówi. Mózg pozbawiony tlenu zaczyna pleść bzdury. Kto powiedział, że Ukraina będzie na mapie? – reszta świata to mówi!

Szef NATO Stoltenberg zapowiedział, że sojusz zacznie wysyłać Ukrainie zachodnią broń. Nie będzie się już ograniczał do prezentów robionych na wschodzie. Jeśli ta obietnica stanie się faktem, Boże Narodzenie nadejdzie dla Ukraińców pół roku wcześniej. Pod choinkę powinni otrzymać bombki i świecidełka, o wiele bardziej skuteczne od rosyjskich zabawek. Sojusz nie ma już żadnych złudzeń. Od dawna ich nie ma. Ukraina powinna otrzymać każdą możliwą broń. Problemem będzie na pewno szkolenie żołnierzy, ale skoro wojna nie skończy się jutro, to, czy gotowi będą za tydzień, czy za miesiąc, nie ma większego znaczenia. Front posuwa się w ślimaczym tempie na korzyść Rosjan. Nawet ślimak pokona dużą odległość, jeśli taki ma cel i ma się na czym ślizgać.  

Tymczasem w rosyjskiej machinie propagandowej pojawiają się pęknięcia. Podczas programu prokremlowskiej telewizji ekspert w ciemnych okularach mówi rzeczy jeszcze miesiąc temu niewyobrażalne. Jego zdaniem - czy Rosja tego chce, czy nie - Ukraińcy są narodem. Robi przy tym zabawne miny jak Tony Soprano na zebraniu mafii w New Jersey. Ukraina narodem? Przecież to niemożliwe! Od ponad 100 dni Rosjanie usiłują udowodnić sobie, że jest odwrotnie. A tu jeden gangster staje przed kamerą i kładzie na łopatki misterną strategię Kremla. Reszta uczestników programu przysłuchuje się dyskusji uważnie. Jedni ze zdumieniem, inni z przerażoną miną. Zaraz mogą się otworzyć drzwi studia i wszyscy trafią do kolonii karnej.

Gniew despoty zaskakuje. W rosyjskim Krasnojarsku, na czwartym piętrze wieżowca ktoś wywiesił w oknie flagę Ukrainy i ręcznie sporządzony antywojenny plakat. Nie interweniowała policja. Przyjechał natomiast dźwig wysłany przez lokalne władze i postawił pod budynkiem długiego żurawia. W małym koszyku stanął facet z wiaderkiem i zmalował białą farbą okna protestującego. Od zewnątrz. Wilk syty i owca cała - flaga wisi dalej, ale nikt jej nie widzi. Kilka godzin później pojawiła się ponownie kilka pięter wyżej. Tak wysokich dźwigów Rosja nie produkuje. Nawet bracia Marx nie zmajstrowaliby takiego scenariusza, Karol Marx nie przewidział go w swoim manifeście. Absurdy żywią się wojną. Im dłużej patrzeć na Rosję, tym większe pojawia się na niej bielmo.    

"Przyjdzie moment, gdy prezydent Zełenski będzie musiał negocjować pokój z Rosją" - francuski przywódca Emanuel Macron postanowił podzielić się swoimi refleksjami z resztą Europy. Być może telefon do Putina był zajęty i postanowił umilić sobie w ten sposób czas oczekiwania. Nie chcę odzierać z szat natowskiego partnera, powiem jedynie, że forma i styl wypowiedzi ma równe znaczenie, co przekazywana w niej treść. Na pewno tak jest w dyplomacji. Wprawdzie Macronowi daleko do Orbana, ale odnoszę czasami wrażenie, że chodzi w butach o rozmiar za dużych. Potyka się i przewraca, ale cieszy się jak dziecko, bo może w nich przebierać palcami. W historii pełno jest kart szeleszczących od takiego przebierania. To Kijów zadecyduje o negocjacjach, nie Paryż.