Znużenie wojną, najgorsze z możliwych, bo zmieszane bezsilnością i wstydem. Bo przecież nie jestem na froncie – bomby wybuchają tylko w głośniku telewizora. Nie czuję zapachu krwi, na ekranie jest zaledwie czerwienią. Tym bardziej to zmęczenie jest irytujące, bo nie powinno go być. Czym jest w porównaniu z piątą nieprzespaną nocą w piwnicy czy obawą o życie w kolejce po chleb. Przyzwyczajamy się do wojny. Niecodzienność staje się codziennością. Szok jest już tylko zdziwieniem. Przerażenie stało się zaledwie odczuwalnym lękiem.

Na szczęście życie pomaga. Wyciąga za uszy ze znużenia, najczęściej w nieprzewidywalny sposób. To może być informacja o tym, że Polka wygrała konkurs miss świata, albo że ktoś ze znajomych zafundował sobie nowy tatuaż. Co mnie obchodzi kim jest Karolina Bielawska? W dupie mam cudze wydziarane pośladki! Ale dziękuje wam, autorzy tych wpisów, bo rzucacie mnie z powrotem w ramiona wojny. Ostatnie lata udowodniły, że nie wszyscy przeżywają świat tak samo intensywnie. Odpalam więc ukraińskiego Twittera.

Jedno zjawisko jednak nie daje mi spokoju - to nowi sprawiedliwi wśród narodów świata. Licytują się, kto przyjął ilu pod dach i jak bardzo goście są wdzięczni gospodarzom. Ale nie robią tego wprost. Zawsze jest to wplecione w jakiś głębszy wywód. Potrafią pisać. Budują umiejętnie dramaturgię, ale w chwili, w której mogliby zachować ciszę, pokusa bierze górę. Wciąż nie nauczyliśmy się patrzeć na getto w całej jego spopielonej krasie. Owszem, rzucamy worek zimniaków przez mur, ale ukradkiem tęsknimy za karuzelą.

Wybaczcie, jeśli ranię czyjąś wrażliwość. O zrywie Polaków powiedziano już tak wiele, że siłą rzeczy interesują mnie zjawiska marginalne. Bo zmęczony jestem tą wojną. Chcę, żeby rzeczywistość przypominała mi o tym zmęczeniu, że nie mam do niego prawa. Każdy wstrząs jest dobry, pod warunkiem, że odniesie skutek. To mogą być ludzie, którzy zmieniają temat, gdy zaczynam mówić o Ukrainie, albo ci, którzy jeszcze nie zaczęli o niej rozmawiać. Dlatego odmawiam sobie prawa do znużenia. Stamtąd tylko krok do obojętności.

Zdarzają się też radosne chwile - to prawdziwy defibrylator, szczególnie, gdy ludzie powstają z martwych. Jak się okazuje, piwnice teatru w Mariupolu wytrzymały eksplozję bomby. Jeszcze wczoraj była wizja tysiąca ofiar, a dziś, cudem ocaleni wychodzą spod gruzów. Nie wiadomo, ilu przeżyło. Ale jest lepiej, a mogło być znacznie gorzej. To są radości wojny, które jeszcze miesiąc temu mieszkały w starych kronikach i książkach historii. Dlatego przyrzekam, że mnie nie zmęczysz - wojno w Ukrainie. Tylko tyle mogę dla siebie zrobić.