Niedzielne głosowanie w Radzie Europejskiej będzie ważnym gestem. Przypieczętuje unijną zgodę na rozwód z Wielką Brytanią. Przez kilkadziesiąt lat Londyn utrzymywał rodzinne relacje z Brukselą. Teraz 27 pozostałych krajów Wspólnoty będzie musiało przypieczętować separację. Jeden z nich, Hiszpania, ma jednak wątpliwości. Dla Madrytu warunki opuszczenia Unii przez Wielką Brytanie nie są korzystne. Albo inaczej - władze hiszpańskie chcą zbić na tym własny interes.

Kością niezgody jest Gibraltar. Od ponad trzystu lat, ta brytyjska kolonia położona na cyplu Półwyspu Iberyjskiego jest solą w oku dla Hiszpanów. Nic dziwnego. Oddalona jest od Wielkiej Brytanii o kilka tysięcy kilometrów. Dla Londynu Gibraltar jest ważnym strategicznym obszarem. Madryt wolałby, żeby nad gibraltarską skałą powiewała hiszpańska flaga.

Na razie nie jest to możliwe i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie. W zorganizowanym w 2002 roku referendum mieszkańcy Gibraltaru zdecydowanie opowiedzieli się za przynależnością do brytyjskiej Korony. Ale Brexit jest okazją do zmian dynamiki sił w tej części Europy. Tak nieco egoistycznie widzi to Madryt.

Delikatny szantaż

Władze Hiszpanii domagają się, by umowy handlowe zawarte między Londynem a Brukselą po opuszczeniu przez Wielką Brytanię europejskiej Wspólnoty nie obejmowały Gibraltaru. Wszelkie spory terytorialne, handlowe czy polityczne powinny - ich zdaniem - być rozstrzygane bezpośrednio na linii Madryt - Londyn. Takiego zapisu żądają w tekście porozumienia.

Kryształowa kula

Podczas niedzielnego szczytu Rady Europejskiej delegacja Hiszpanii nie będzie miała prawa weta. Może zagłosować na "nie", ale to nie powstrzyma reszty od podjęcia decyzji w sprawie Brexitu. Przynajmniej teoretycznie. Bruksela pragnie, by warunki wyjścia Wielkiej Brytanii zostały przyjęte jednomyślnie. Niewykluczone, że gdyby Hiszpania zagłosowałby przeciw, inne państwa Unii postąpiłyby podobnie, by nie zaburzać wewnętrznej jedności. W tym newralgicznym dla Unii momencie jedność jest bardziej niż priorytetem.

Ostatnie podrygi

O tym rozmawiają dziś w Brukseli delegacje państw członkowskich Wspólnoty. Jutro miedzy innymi w tym celu przybędzie tam premier Theresa May, by przynajmniej wizerunkowo wyprasować istniejące w porozumieniu "zmarszczki". Ten ostatni guzik powinien  być dopięty zanim Rada Europejska zbierze się w niedzielę, by podjąć ostateczną decyzję. Lepiej w porę uniknąć kłopotliwej sytuacji.

(ug)