Pośpieszna nowelizacja ustawy refundacyjnej to kolejna łata na i tak dziurawym i połatanym systemie. Wydawać by się mogło, że zlikwiduje bałagan, bo jest szansa, że po jej wprowadzeniu w życie lekarze zawieszą uciążliwy dla pacjentów pieczątkowy protest. Ale to tylko pozory.

Nowelizacja pisana ad hoc może tylko jeszcze spotęgować chaos. Dlaczego? Ustawa refundacyjna, która weszła w życie 1 stycznia, nie jest drobną korektą dotychczasowych przepisów. To zmiana kompleksowa, system wymyślony i opisany od podstaw. Za wcześnie na ocenę, czy jest to system dobry czy zły. Na razie można powiedzieć, że w założeniu miał być kompletny.

Pierwszy błąd twórcy tego systemu popełnili na etapie wprowadzania go w życie. Tak wielkich zmian nie można forsować na siłę, pod presją czasu, szykując rozporządzenia czy kluczowe obwieszczenia w ostatniej chwili i publikując kluczowe informacje tuż przed Wigilią, tydzień przed wejściem w życie nowych przepisów.

Rozporządzenia i obwieszczenia powinny być powszechnie znane i poddane konsultacjom znacznie wcześniej, tak by lekarze, farmaceuci i przede wszystkim pacjenci zdążyli się oswoić z nową rzeczywistością i wytknąć ministerstwu błędy w przygotowanych aktach prawnych. To zupełnie się nie udało - stąd chaos. Lekarze ogłosili protest, farmaceuci nie wiedzieli, co robić, a pacjenci czuli się zagubieni - nie rozumieli, dlaczego dostawali na receptach pieczątki i czy za lek płacą więcej z powodu protestu lekarza czy też może z winy farmaceuty, a może dlatego, że ich lek zdrożał, bo nowa ustawa zakazuje promocji w aptekach.

Teraz na jedną prowizorkę nakładana jest kolejna. Nowelizacja napisana pod presją protestu lekarzy. Rząd po prostu wykreśla zapisy, które lekarzom się nie podobają, bez jakiejkolwiek propozycji w zamian. Nie będzie ustawowych kar za leki wypisane osobom, które nie mają prawa do refundacji.

To co w takim razie zdarzy się w przypadku, gdy lekarz wystawi receptę na lek refundowany bez uzasadnienia medycznego, albo osobie nieubezpieczonej? Czy to znaczy, że lekarze będą mogli każdemu wypisywać np. refundowaną insulinę albo drogie leki onkologiczne, do których NFZ z naszych składek dopłaca często po kilkaset, a nawet kilka tysięcy złotych? Jaka jest gwarancja, że te leki nie zostaną później sprzedane na czarnym rynku czy za granicę? Kto będzie odpowiadał nie tylko za błędy, ale też za nadużycia? Na to pytanie już nie ma odpowiedzi. To kolejna luka w kulejącym systemie.

A to nie koniec. Nowelizacja zmienia nie tylko jeden zapis - to aż 13 stron łat i drobnych modyfikacji w kilku ustawach zdrowotnych. Na razie nawet lekarze nie są w stanie przewidzieć jej skutków.