Niezrównana UEFA wpadła na kolejny interesujący pomysł. Ustami Michela Platiniego ogłosiła, że Mistrzostwa Europy 2020 zostaną rozegrane w kilkunastu miastach, rozlokowanych na całym kontynencie. Innymi słowy: miejsce gry będzie się zmieniać tak często, jak często Robert Lewandowski zmienia drużynę (czyli średnio raz dziennie). Według szefa UEFA, takie rozwiązanie uświetni 60. rocznicę mistrzostw i podniesie prestiż turnieju. Choć są i tacy, którzy twierdzą, że tak naprawdę chodzi o rosnące ego zarządu UEFA, które po prostu nie zmieści się w żadnym kraju.

Chęć współorganizowania tego wydarzenia wstępnie zadeklarowała także Polska. Niestety, problem w tym, że gospodarze Euro 2020 muszą wziąć udział w eliminacjach. Przed Euro 2012 nie martwiliśmy się o kwalifikację, tylko o stadiony. Teraz mamy stadiony, ale możemy się nie zakwalifikować do turnieju. I w ogóle może być ciekawie, gdy np. inne państwa przejdą eliminacje, a inne będą organizatorami... Tak, tego jeszcze nie grali. Aby wszystkie europejskie reprezentacje były zadowolone, mecze powinny wyglądać mniej więcej tak: pierwsza połowa niech się rozgrywa w Mediolanie, natomiast druga na Wembley. Ewentualną dogrywkę pociągnie Donieck. A na rzuty karne kibice szybko spłyną - oczywiście na Stadion Narodowy!

Tymczasem Mike Tyson w jednym z wywiadów zwierzył się, że w latach 80. przyłapał swoją ówczesną żonę na łóżkowym tête-à-tête z samym... Bradem Pittem! Znany ze swojego romantycznego usposobienia bokser wyznał: "Byliśmy w trakcie rozwodu, ale uprawialiśmy seks... Przed wizytą w biurze adwokata pojechałem do niej właśnie po to i wtedy (...) odkryłem, że Brad zrobił to przede mną!" Tyson stwierdził, że na widok jego wściekłej miny, aktor uciekł z sypialni, "aż się kurzyło". To jednak nie przyniosło Tysonowi satysfakcji. Mistrz świata wagi ciężkiej przyznał, że był to największy cios, jaki mu w życiu zadano. I to cios zdecydowanie poniżej pasa...  

Chwile grozy przeżyli podróżujący z Helsinek do Calgary. Podczas odprawy lotniskowej celnicy nabrali podejrzeń, że jedna z pasażerek może być terrorystką. Szybko okazało się, że to po pierwsze Kowalczyk Justyna, a po drugie - nieporozumienie. Choć faktycznie nasza mistrzyni olimpijska przewoziła w bagażu podręcznym niedozwolony przedmiot: "żelazną śrubę o średnicy centymetra i długości dwudziestu pięciu". Spoczywała ona w kieszeni pokrowca od laptopa, pożyczonego od... trenera, Aleksandra Wierietelnego.  Możliwe więc, że celnicy odkryli żelazny punkt przygotowań do Tour de Ski. Aby pokonać Marit Bjoergen, trener musi Justynie zdecydowanie przykręcić śrubę!