Jak odpowiednio uhonorować bohatera - to pytanie zadają sobie Australijczycy po triumfie Cadela Evansa w Tour de France. Czasu na zastanowienie mają dużo, bo kolarz odwiedzi rodaków dopiero w październiku, gdy zakończy starty w Europie. Australijczycy dosłownie oszaleli na punkcie swojego 34-letniego rodaka.

Nocną transmisję z ostatniego etapu Tour de France oglądało prawie 2,5 mln osób, czyli ponad 10 procent mieszkańców kraju. W tym roku żadna audycja telewizyjna nie cieszyła się tak dużą popularnością.

Pierwsze strony gazet poświęcone są triumfującemu Evansowi, choć do druku musiały trafić nim formalnie przekroczył metę w Paryżu. Jego zwycięstwo uznane zostało za jeden z największych sukcesów sportowych w historii Australii, z którym równać mogłoby się tylko zdobycie przez piłkarzy mistrzostwa świata.

Pojawił się nawet pomysł, by 24 lipca nazwać "żółtym dniem" i ustanowić go wolnym od pracy, ale premier Julia Gillard wykluczyła taką możliwość.

Rozmawiałam z nim przed ostatnim etapem i żartowaliśmy o jego wpływie na gospodarkę. Powiedziałam mu, że wydajności pracy Australijczyków nie zrobił wiele dobrego, bo w poniedziałek wszyscy będą zaspani. On jednak błyskotliwie odparł, że będzie w porządku, bo dzięki podniesionym morale ludzie przez jakiś czas będą pracować ciężej - przyznała Gillard.

Mistrz świata z 2009 roku na ojczystej ziemi pojawi się prawdopodobnie dopiero w październiku. W drodze do domu jego matki w Arthurs Creek czeka na niego niespodzianka. Kibice na asfalcie, wzorem Tdf, wymalowali pochwalne wiadomości.