Maciej Giemza był jednym z bohaterów 1. etapu Rajdu Dakar, podczas którego z powodu wypadków musiało się wycofać kilku zawodników. Polak pomógł dwóm z nich i bardziej go to cieszy, niż gdyby uzyskał w sobotę dobry wynik.

Tak jak zapowiadał organizator, to był ultraciężki odcinek. Zresztą najlepiej to pokazuje liczba wypadków na trasie. Na 70. kilometrze zobaczyłem leżącego Joaquima Rodriguesa. On nie za bardzo kontaktował, musiał bardzo mocno uderzyć głową o ziemię, nie odpowiadał na moje pytania. Po jakimś czasie trochę doszedł do siebie, przyjechali jego koledzy z zespołu Hero i powiedzieli, że już się nim zajmą i wezwą helikopter - opowiadał Maciej Giemza.

Po kilku minutach ruszyłem dalej, a po tankowaniu widziałem, że zwycięzca prologu Tosha Schareina miał wypadek, ale stał już przy nim Ross Branch. Z kolei na 323. kilometrze wypadek miał jadący przede mną Michael Docherty. W ogóle się nie ruszał, leżał obok motocykla, miał złamany daszek w kasku. Natomiast kontaktował, odpowiadał na pytania, ale miał bardzo duży ból w biodrze. Bardzo cierpiał, dałem mu środki przeciwbólowe, wezwałem helikopter i poczekałem, aż go przejmą lekarze. Nie wiem ile to trwało, zupełnie nie mogę tego ocenić, pewnie góra z 10 minut, ale w takich sytuacjach wtedy ten czas bardzo się dłuży - opisał wydarzenia na sobotnim etapie Polak.

Jak dodał motocyklista Orlen Teamu, cieszy go możliwość udzielenia pomocy kolegom, bo sam ma podobne doświadczenia.

W zeszłym roku sam na początku rajdu byłem w takiej sytuacji. Po upadku jechałem z wielkim bólem 100 kilometrów, ale jak nie miałem już w ogóle czucia w prawej ręce, to musiałem wezwać helikopter. Teraz ja pozbierałem chłopaków i bardzo się cieszę, że mogłem im jakoś pomóc. To jest ważniejsze od wyniku - podkreślił.

Przyznał, że przed sobotnim startem bardzo źle się czuł i nie był pewny, czy będzie w stanie pokonać tak wymagającą trasę.

Patrząc na przebieg sytuacji, to trzeba się cieszyć, że się jest na mecie. Wczoraj po południu dopadł mnie jakiś wirus i niestety miałem bardzo wysoką temperaturę oraz wymioty. Całkowicie mnie to odwodniło i wycieńczyło. Jeszcze dzisiaj rano czułem się tragicznie. Zeszły rok mnie nauczył, że w takiej sytuacji lepiej pojechać trochę wolniej, poświęcić parę pozycji, ale być w rajdzie. A to dopiero pierwszy etap, przed nami jeszcze 11 i wiele kilometrów - powiedział polski motocyklista, który w tej najtrudniejszej off-roadowej imprezie na świecie startuje już po raz siódmy.

Na sobotnim etapie z Al-Ula do Al Hinakiyah Giemza został sklasyfikowany na 57. pozycji, ze stratą ponad półtorej godziny do zwycięzcy etapu, którym uznano Rossa Brancha. Wprawdzie lepszy wynik uzyskał Amerykanin Ricky Brabec, ale motocykliście z RPA odjęto czas poświęcony na pomoc koledze. Nie ma jeszcze informacji, czy Giemza uzyska podobna prolongatę.