Środkowy Orlando Magic Marcin Gortat nie kryje rozczarowania brakiem awansu polskich koszykarzy do mistrzostw Europy. Mimo rozgoryczenia obiecuje jednak, że za rok, niezależnie od obecności trenera Griszczuka, przyjedzie do Polski, by walczyć w dodatkowych barażach o miejsce w EuroBaskecie. Najważniejsza jest gra dla Polski - powiedział Gortat, który był liderem reprezentacji w kwalifikacjach ME. Zdobył 144 punkty.

PAP: Dlaczego reprezentacja nie zdołała awansować do ME na Litwie? Zebraliście doświadczenie w ubiegłorocznym EuroBaskecie w Polsce, ale okazało się, że to nie wystarczyło, aby awansować.

Marcin Gortat:Zabrakło mentalności wojownika-zabójcy w końcówkach meczów, wyrachowania, boiskowej inteligencji, spokoju i jednak doświadczenia. Brakowało Szymona Szewczyka i Michała Ignerskiego oraz rozgrywających, którzy doznali kontuzji na początku eliminacji. Nie można więc powiedzieć, że jest to ta sama drużyna, która grała w EuroBaskecie. Trójka - Adam Hrycaniuk, Łukasz Majewski, Dardan Berisha - okazała się dużym wzmocnieniem, pomimo że nie zdobywała wielu punktów. Czasami niszczyliśmy sami siebie, forsując wiele niepewnych akcji, a nie tych, które były dla nas najlepsze, czyli grę pod kosz, gdzie mieliśmy przewagę.

W meczu w Antwerpii wszystko było w waszych rękach, bo tak ułożyła się sytuacja w tabeli. W końcówce tego spotkania wyglądaliście na bardzo zmęczonych, wolniejszych od Belgów?

Wyglądaliśmy na zmęczonych i tak trochę było, bo graliśmy te eliminacje bardzo okrojonym składem - z różnych przyczyn - a Belgowie regularnie rotowali. Wszyscy przeżywamy porażkę, ale chyba najbardziej Maciek Lampe, który obwiniał siebie za słabszy występ w Antwerpii. Wygrywamy wszyscy i wszyscy odpowiadamy za przegrane.

Przegraliście w końcówkach trzy ważne mecze: z Bułgarią (70:74), Portugalią (po dogrywce 84:85) i ten najważniejszy z Belgią. Wszystkie na wyjazdach. Z czego wynikała wyjazdowa niemoc?

W tych decydujących momentach wkradał się w nasze poczynania chaos. Nikt tego nie umiał szybko poukładać. Maciek Lampe, Thomas Kelati, ja jesteśmy na tyle doświadczonymi zawodnikami, że potrafimy przygotować się do występu w każdych okolicznościach - czy to w Polsce, czy na wyjeździe. Młodzi zawodnicy grają inaczej przed własną publicznością, inaczej na wyjazdach. Moim zdaniem, nie do każdego spotkania zespół był zmobilizowany na sto procent, przygotowany mentalnie na wojnę. Nie wyszło nam dobre przesunięcie Thomasa Kelatiego ze skrzydła na pozycję rozgrywającego. Brakowało nam z różnych powodów drugiego, po Łukaszu Koszarku, klasycznego rozgrywającego. Z całym szacunkiem dla Thomasa, który jest sympatycznym, inteligentnym i dobrym koszykarzem, gra na pozycji rozgrywającego nie jest jego silną stroną. Ma on jednak wiele innych atutów, które są potrzebne naszej drużynie. Może trzeba było szukać innych wariantów, próbować innych zawodników, ale to nie do mnie pytanie.

Czy widzi pan szansę na dalszą współpracę z trenerem Griszczukiem?

Trener Griszczuk wykorzystał swoją szansę. Każdy inteligentny człowiek przyjąłby propozycję pracy z kadrą. Nie jestem od tego, żeby oceniać pracę trenera. Decyzję w tej sprawie podejmą ludzie zarządzający koszykówką. Osobiście nie widzę problemu w dalszej współpracy. Nauczyłem się u trenera Griszczuka większej dyscypliny. Dziękuję za swobodę, którą mi dawał. Praktycznie w każdym meczu miałem sto dziesięć procent takiej wolności. Był otwarty na dyskusję z zawodnikami. Ich sugestie w dużo większym stopniu niż trener Muli Katzurin, ale tak jak powiedziałem, czuję pewien niedosyt, że nie wykorzystano naszego potencjału.

Za rok rywalizacja o ostatnie miejsce premiowane awansem do ME będzie jeszcze trudniejsza?

To prawda, ale nadal wierzę, że jesteśmy zespołem, który może się liczyć w Europie. Potrzebujemy czasu i autorytetu, która poukłada naszą grę, byśmy pod naporem defensywy rywali - tak jak było w Portugalii czy Belgii - nie tracili głowy. Nie mieliśmy zagrywki, która w trudnych chwilach w końcówkach wyprowadziłaby nas na prostą, dała uspokojenie. Powinniśmy grać wówczas pod kosz, bo to było naszym mocnym punktem. Zabrakło spokoju i ogrania na wysokim poziomie.

Jak długo będzie pan odpoczywał od koszykówki?

Prawie wcale. Wylatuję do Stanów w środę i zabieram się od razu do roboty. No może nie od razu, bo w czwartek będę wypoczywał w domu, na basenie. Nie czuję tak wielkiego zmęczenia. Miałem najlepsze wakacje w koszykarskiej karierze. Najpierw naładowałem akumulatory na campach z dzieciakami. To naprawdę daje pozytywną energię, gdy dostaję laurki, gdy dzieciaki życzą mi zdrowia, sukcesów. Potem rozegrałem dobre spotkania w kwalifikacjach, siedem równych meczów, bo nie liczę gorszego występu z Gruzją. Pokazałem, że nie jestem tylko zadaniowcem w defensywie jak w NBA, że umiem zdobywać punkty. Zabrakło kropki nad "i", czyli awansu.

Czeka pana powrót do innego świata. W Polsce ma pan status gwiazdy, nie tylko koszykarskiej. W USA jest pan zmiennikiem Dwighta Howarda, małym trybikiem w maszynie?

Przejście ze świata NBA, w którym odgrywam drobną rolę, do polskiej koszykówki to ogromny przeskok. Mimo obowiązków i zajęć w Polsce potrafiłem się zmobilizować na mecze w kwalifikacjach, poprawić błędy po pierwszym mniej udanym występie w Tbilisi. Spotkanie z Gruzją było lekcją pokory i to też cenne doświadczenie. Jestem z siebie dumny, że poradziłem sobie z tym wszystkim.