Przedpołudniowa sesja pierwszego dnia 22. mistrzostw Europy w Zurychu była bardzo udana dla polskich lekkoatletów. Z dziesięciorga startujących do kolejnego etapu przeszło dziewięcioro. W wieczornym finale pchnięcia kulą wystąpi Tomasz Majewski.

Mistrz olimpijski z Pekinu (2008) i Londynu (2012) w pierwszej próbie uzyskał odległość 20,50, o 40 cm lepszą od minimum kwalifikacyjnego. Super nie było, ale zrobiłem swoje i pierwszą próbą wywalczyłem kwalifikację. Z wyniku 20,50 nie ma co się cieszyć, powinno być lepiej, jednak w tym wieku człowiek ma różne dolegliwości. Na starość wszystko się zużywa. Najważniejsze, że jestem w finale w swym debiucie na otwartym obiekcie w Zurychu. Wcześniej startowałem tu pięć, a może sześć razy w mityngach, ale nigdy na stadionie. Konkursy odbywały się w hali dworca kolejowego, przy muzyce i bliskim kontakcie z publicznością. Klimat był super i jego nie można porównać z tym na stadionie, kiedy jesteśmy z dala od widzów - mówił Majewski.

Nie powiodło się Jakubowi Szyszkowskiemu. W pierwszej próbie miał 19,15, drugą spalił, a w trzeciej uzyskał 19,46. Nie był to mój dzień. Dziwnie się czułem, nie wiem dlaczego. Jestem dobrze przygotowany i spokojnie powinienem uzyskać 20 metrów. Nie wyszło, szkoda - skwitował.

Bez strat obyło się na 400 m. Do jutrzejszego półfinału awansowało trzech Polaków: Jakub Krzewina, Łukasz Krawczuk (obaj WKS Śląsk Wrocław) i Rafał Omelko (AZS AWF Wrocław). Największe zainteresowanie zagranicznych mediów, zwłaszcza fotoreporterów i kamerzystów, wzbudził kolorowy tatuaż na nodze Krzewiny "Bóg, honor i ojczyzna - chwała wielkiej Polsce".
 
Nie zrobiłem tego na pokaz. Jestem wychowany w duchu patriotycznym od szkoły podstawowej. Miałem tak fantastycznie prowadzone lekcje historii, że chciało się chodzić. Na siłowni, jak ćwiczę, to przy piosenkach "Czerwone maki na Monte Cassino", "My pierwsza brygada", ale... wszystko ma też swoje granice i również słucham innej muzyki, zazwyczaj hiphopowej - zaznaczył mistrz Polski.

Do czwartkowego finału awansowali Mateusz Demczyszak i Krystian Zalewski. Obaj wygrali swe serie eliminacyjne biegu na 3000 m z przeszkodami i obaj odważnie mówili o swych planach.

Nie boję się mocnego tempa w finale - stwierdził Zalewski i nawet nie zauważył, że ma zakrwawione nogi. To się zdarza na przeszkodach, że ktoś z rywali zahaczy cię kolcem. Mam nadzieję, że to tylko drobne zadrapania, ale dla bezpieczeństwa trzeba je szybko zdezynfekować - dodał.

Demczyszak podkreślił, że obecność dwóch Polaków w finale jest dużym plusem: "Taka sytuacja nas dowartościowuje. O taktyce pomyślimy, na razie chcę odpocząć".

Patryk Dobek, który awansował do półfinału biegu na 400 m przez płotki przyznał, że lubi startować z dnia na dzień. Nie muszę mieć długiego wypoczynku, dobrze że kolejny bieg czeka mnie w środę i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej - zaznaczył.

Problem ma Renata Pliś , która wystąpi w piątkowym finale 1500 m, a w sobotę w finale 5000 m. Nie wiem jak to pogodzę, ale na razie o tym nie myślę. Na pewno bardziej wolę 1500 m, bo na "piątce" nie czuję się zbyt pewnie. Dopiero raz biegłam tak długi dystans, trzy tygodnie temu w Belgii. Trzeba mieć silną głowę i nogi, a ja na poważnie wzięłam się za trenowanie niedawno. Wcześniej to była zabawa w sport - mówi.
 
Najdłużej w niepewności, przez prawie godzinę, była Karolina Kołeczek. Po czterech seriach eliminacyjnych biegu na 100 m przez płotki trzy zawodniczki, brane pod uwagę do startu w półfinale, miały ten sam czas - 13,12. Oprócz Polki Słowenka Marina Tomic i Holenderka Nadine Visser. Przy dokładnej analizie zapisu z mety okazało się, że Kołeczek i Tomic mają identyczny wynik w pomiarze do tysięcznych części sekundy - po 13,115, natomiast Visser - 13,120. Ostatecznie zadecydowano o powiększeniu wieczornych półfinałów z 16 do 17 zawodniczek, kwalifikując do nich Polkę i Słowenkę. 

(mpw)