Na początku listopada artylerzyści ze 128 Brygady Piechoty Górskiej podczas ceremonii wręczenia nagród w obwodzie zaporoskim zostali zaatakowani przez Rosjan. Zginęło wówczas co najmniej 19 wojskowych, a kilkudziesięciu zostało rannych. Żołnierze w rozmowie z "Washington Post" porównali uroczystość do scen z sowieckich filmów propagandowych o II wojnie światowej i wyrazili zdziwienie, dlaczego zdecydowano się na organizację ceremonii na świeżym powietrzu, w zasięgu rosyjskich rakiet.

Rankiem 3 listopada artylerzyści ze 128 Brygady Piechoty Górskiej Sił Zbrojnych Ukrainy zebrali się na ceremonii wręczenia odznaczeń z okazji Dnia Artylerii w miejscowości Zariczne w obwodzie zaporoskim, około 30 kilometrów od linii frontu. Do ataku Rosjan doszło 10 minut po rozpoczęciu uroczystości, ok. godz. 10:00 czasu lokalnego. Ukraińska armia poinformowała, że do ataku wykorzystano pocisk Iskander-M.

Nie wiadomo dokładnie, ilu żołnierzy zginęło, a ilu zostało rannych. Dowództwo brygady potwierdziło śmierć 19 żołnierzy, z kolei przedstawiciel ukraińskiej Rady Najwyższej Aleksiej Kuczerenko podał, że życie straciło 28 żołnierzy, a 53 zostało rannych.

W wywiadzie dla "Washington Post" jeden z artylerzystów wspomniał o 21 zabitych kolegach. W momencie ataku trudno było powiedzieć, ile osób zostało zabitych lub rannych. Po ataku naliczono 21 ciał. Nie wiadomo, czy wszyscy przeżyli w szpitalu - stwierdził.

Doniesienia o tym, co się wydarzyło na Zaporożu, zaczęły się pojawiać w ukraińskich mediach dopiero następnego dnia wieczorem. Jeden z rozmówców amerykańskiego dziennika stwierdził, że gdyby krewni ofiar nie zaczęli pisać o ataku w mediach społecznościowych, to nikt by się o nim nie dowiedział.

"Wróciła era radziecka"

"Washington Post" zauważył, że ceremonie wręczenia odznaczeń są kontynuacją tradycji wojskowych z czasów sowieckich, którą ukraińskie władze wykorzystują do podnoszenia morale wojskowych. Wróciła era radziecka - powiedział jeden z żołnierzy brygady, który rozmawiał z dziennikarzami pod warunkiem zachowania anonimowości. Przypominało to sceny z rosyjskich filmów propagandowych o II wojnie światowej - dodał.

Zazwyczaj tego typu wydarzenia odbywają się w dobrze chronionym miejscu, np. w bunkrze i bierze w nich udział około 30 osób. Ceremonia z 3 listopada - zdaniem rozmówców amerykańskiej gazety - odbyła na otwartej przestrzeni i wzięło w niej udział około 100 osób, w tym tych, które nie miały otrzymać odznaczeń.

Werbowali ludzi ze wszystkich oddziałów, najlepszych ludzi - powiedział jeden z ukraińskich żołnierzy. Na liście (nagrodzonych) znalazły się 43 osoby, ale w rzeczywistości było ich dużo więcej - dodał. Inny z artylerzystów powiedział dziennikarzom, że miejsce ceremonii znajdowało się "w zasięgu pocisków balistycznych i wszystkiego, co leci z daleka".

Wielu uczestników ceremonii doznało urazów głowy, ponieważ nie mieli nałożonych hełmów. Lekarze powiedzieli, że nie widzieli czegoś takiego od początku wojny na pełną skalę - dodał jeden z wojskowych w rozmowie z "Washington Post".

Artylerzyści źli na dowództwo

Inny żołnierz powiedział, że jego koledzy "rozzłościli się na dowództwo", bo nie przeniosło ono uroczystości w inne miejsce. Według ukraińskich mediów, ceremonia miała się rozpocząć o godz. 9:00, ale potem została przesunięta na 9:30. Rozpoczęła się ona jednak jeszcze później, bo dodatkowo na wydarzenie spóźnił się dowódca Dmytro Łysiuk; przybył on na miejsce kilka minut po ataku Rosjan.

Mogło (dowództwo) wydać rozkaz przeniesienia uroczystości w inne miejsce lub do jakiegoś schronu. (...) Dlaczego tak się nie stało, nie wiem. To po prostu głupota dowództwa wojskowego - powiedział pragnący zachować anonimowość ukraiński wojskowy.

Jeden z artylerzystów powiedział w rozmowie z "Washington Post", że należy położyć kres organizowania ceremonii w stylu sowieckim. Żołnierze i oficerowie boją się, że tak się nie stanie i wszystko może się powtórzyć. Nie daj Boże - podkreślił.

Skąd Rosjanie wiedzieli?

Według żołnierzy, z którymi rozmawiali dziennikarze "Washington Post", główne pytanie dotyczy jednak tego, w jaki sposób Rosjanie dowiedzieli się o miejscu i godzinie ceremonii. Nadal nie jest jasne, co dokładnie się stało - albo dzwonili okoliczni mieszkańcy i informowali, że zebrało się wiele osób, albo nastąpił wyciek informacji z dowództwa brygady - zasugerował jeden z żołnierzy.

Wojskowy zaznaczył, że takiego uderzenia nie można zaplanować bez wcześniejszego przygotowania. Nie można wystrzelić rakiety ani w dwie, ani w 15 minut. Kiedy wróg wystrzelił rakietę, doskonale wiedział, że będzie tam dużo żołnierzy i uderzenie może być całkiem potężne - stwierdził.

Ukraińskie media i rosyjskie kanały na Telegramie podały, że rosyjscy żołnierze obserwowali z drona zebranych wojskowych, korygując uderzenie.

Ukraińcy prowadzą śledztwo

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w przemówieniu wideo 5 listopada poinformował, że wszczęto postępowanie karne w związku ze śmiercią żołnierzy 128  Brygady Piechoty Górskiej. To tragedia, której można było uniknąć. Najważniejsze jest ustalenie pełnej prawdy o tym, co się wydarzyło i zapobiegnięcie takim zdarzeniom w przyszłości - podkreślił ukraiński przywódca.

Następnego dnia Państwowe Biuro Śledcze Ukrainy przekazało, że bada okoliczności tragedii. Ponadto poinformowano, że toczy się wewnętrzne dochodzenie w sprawie działań wojskowych, którzy zorganizowali ceremonię wręczenia odznaczeń.

Tego samego dnia Zełenski poinformował, że dowódca 128 Brygady Piechoty Górskiej Dmytro Łysiuk został zawieszony w czynnościach w wyniku wewnętrznego śledztwa. Cała sytuacja jest wyjaśniania i zostanie ustalone, kto konkretnie naruszył zasady bezpieczeństwa osób w obszarze rozpoznania powietrznego wroga. Nie ma uchylania się od odpowiedzialności - obiecał prezydent Ukrainy.