Krzysztof Wielicki, piąty w historii alpinista, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum (wszystkie14 ośmiotysięczników), skończy w niedzielę 70 lat. "Mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, choć na Evereście zimą zamieniliśmy może kilkanaście zdań" - opowiada o Wielickim Leszek Cichy.

Obaj zimą - 17 lutego 1980 r. - weszli na ośmiotysięcznik i to od razu najwyższy Mount Everest (8848 m). Tym samym rozpoczęli polski podbój Himalajów i Karakorum. W sumie na 10 spośród 14 gór mających co najmniej 8000 m jako pierwsi zimą stanęli Polacy. O tej porze roku niezdobyte pozostaje tylko K2.

Kolekcjoner gór wysokich

Urodzony w Szklarce Przygodzickiej (gmina Ostrzeszów) Wielicki kolekcjonowanie ośmiotysięczników rozpoczął właśnie od Everestu, a zakończył w 1996 r. na Nanga Parbat. Samotnie wspiął się na pięć szczytów, a zimą zdobył trzy: Everest, Lhotse (8516 m, samotnie w ostatni dzień 1988 roku) i Kanczendzongę (8586 m, 1986 r.) z Jerzym Kukuczką. Prowadził akcje głównie nowymi drogami bądź w stylu alpejskim, tj. bez zakładania obozów pośrednich. Ma też wiele wybitnych osiągnięć w stylu alpejskim w Tatrach, Dolomitach i Pamirze, m.in. w 1993 roku wytyczył nową drogę na Sziszapangmie (8013 m), do niego też należy rekord wejścia na Broad Peak - 15 lipca 1984 r. w ciągu 22 godzin pokonał trasę z bazy na szczyt i z powrotem baza.

We wrześniu 2019 r. w Lądku Zdroju otrzymał Złoty Czekan, czyli górskiego Oskara za całokształt dokonań jako drugi Polak, po Wojciechu Kurtyce (2016).
W 2018 r. w Oviedo odebrał - wraz z Reinholdem Messnerem, pierwszym zdobywcą korony Himalajów i Karakorum - Nagrodę Księżniczki Asturii w kategorii sport. Tym samym zostali pierwszymi przedstawicielami himalaizmu uhonorowanymi prestiżowym wyróżnieniem przyznawanym od 1981 r. W 2006 r. w Gdyni trafił do niego Super Kolos, zaś w 2001 r. jako jedyny do tej pory Polak został laureatem Lowell Thomas Award, przyznawanej przez The Explorers Club.

To jak wysyłka na emeryturę, prawda? We wszystkich dziedzinach to zauważyłem - w filmie, w sztuce. Jak komuś dają nagrodę za całokształt, to znaczy, że już bye, bye - do widzenia. Ale ja tak tego nie traktuję, bo góry są na szczęście takie, że można w nich działać do końca życia. Myślę, że to nie jest jeszcze mój koniec - mówił we wrześniu ubiegłego roku Krzysztof Wielicki w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.


"Im bliżej szczytu, tym bliżej byliśmy jako partnerzy"

Leszek Cichy przypomina pierwsze spotkanie z Wielickim oraz kilkadziesiąt godzin spędzonych zimą na Evereście.

Pierwszy raz spotkałem się z Krzysztofem w Tatrach Słowackich na obozie zimowym w Dolinie Kieżmarskiej, pewnie to było w roku 1970. Widzę takiego niskiego wspinacza, który się przedstawia: +Byłem na swoim szczycie: Kopie Wielickiej+. Tak naprawdę poznaliśmy się dobrze na Evereście. Krzysiek dołączył do wyprawy jako rezerwowy w miejsce dwóch kolegów, którzy zrezygnowali. Nie od razu wspinaliśmy się razem. Mieliśmy swoich partnerów - ja Janka Holnickiego, a Krzysiek był najczęściej w grupie Andrzeja "Zygi" Heinricha. Im bliżej szczytu, tym bliżej byliśmy jako partnerzy - zaznaczył Cichy.

Zespół, który zaatakował szczyt utworzyli dopiero w ostatniej fazie walki z najwyższą górą ziemi.

Różne przetasowania spowodowały, że spotkaliśmy się w obozie II, po założeniu obozu IV w dniu 11 lutego. Obydwaj, niezależnie od siebie, bo mieszkaliśmy w osobnych namiotach, postanowiliśmy, że nie schodzimy do bazy, tylko zostajemy i zobaczymy, jak się rozwinie akcja. Policzyliśmy, że jak zejdziemy do bazy, to stracimy cztery dni i zezwolenie się skończy. Obaj mieliśmy też trudne do wytłumaczenia przekonanie, że próby przed nami nie zakończą się sukcesem i to my zaatakujemy jako ostatni. Co więcej, wierzyliśmy, że wejdziemy na szczyt. To był początek przyjaźni. Męskiej, ale nie szorstkiej. Trzy kolejne wyprawy także wspinaliśmy się razem, m.in. na K2 i zimą na Lhotse. Zawsze mówię, że najlepszy partner w górach, to taki, z którym się dobrze rozmawia, ale i milczy. My rozumiemy się bez słów. Na Evereście w ciągu kilkudziesięciu godzin ataku szczytowego zamieniliśmy może kilkanaście zdań. Wszystko było dla nas jasne - tłumaczył Leszek Cichy.

Samotność na Nanga Parbat

Krzysztof Wielicki pytany o to, które z osiągnięć ceni najbardziej, odpowiada bez wahania - to mająca złą sławę Nanga Parbat ("Naga Góra" 8126 m), która zakończyła jego zmagania o Koronę Himalajów i Karakorum.

I to z wielu powodów, nie tylko dlatego, że samotnie. Nie było wówczas nikogo ani w bazie, bo polska wyprawa, do której miałem dołączyć po wejściu na K2 zrezygnowała wcześniej, ani w ścianie. Kompletnie sam. Poza tym nikt nie zdobył Nangi Parbat w 1996 r. Dodatkowo był to mój ostatni ośmiotysięcznik brakujący do Korony Himalajów i Karakorum - wylicza.

Alpinista był też liderem-kierownikiem wypraw zimowych na K2 w latach 2002/03 oraz 2017/18. W początkowych latach znany był z dość twardego stylu prowadzenia wypraw i autorytarnych sądów. Miał przezwisko "Kapral", a potem "Elektron".

To pierwsze odnosiło się do sposobu kierowania wyprawami. To drugie znakomicie charakteryzuje go jednak lepiej, bo jeśli chodzi o elektrony to można określić - zgodnie z teorią fizyki - albo ich pozycję, albo prędkość, nigdy dwie rzeczy jednocześnie. Taki właśnie był - bardzo szybko poruszał się i był niecierpliwy. Pamiętam, że tylko raz był wkurzony, choć nie na mnie, tylko ogólnie na partnerów i sytuację. Byliśmy na K2, podchodziliśmy terenem mocno uszczelinionym. Krzysiek prowadził, był powiązany liną z trzema innymi osobami. I nagle pach - wpadł do szczeliny i pozostał po nim otwór. Dzięki asekuracji wyciągnęliśmy go i pamiętam jego pierwsze słowa: +K..., co tak długo+. Wyszła ta jego niecierpliwość. W sumie wyglądał zabawnie, bo miał czerwona czapkę, cały ośnieżony, jak krasnal, co potem było powodem do żartów - opowiada Leszek Cichy.

Obydwaj himalaiści przygotowują się do świętowania w lutym 40. rocznicy wejścia na Everest. W planach jest udział w festiwalu O!Góry w Szczecinie, uroczystości oficjalne w Warszawie, a w trzecim tygodniu w Karpaczu spotkanie środowiskowe w gronie 30 osób związanych z wyprawą z 1980 r. pod wodzą Andrzeja Zawady, pioniera zimowego himalaizmu.

Mamy już zaplanowane różne prelekcje. Gdy organizatorzy naciskają na przedstawienie scenariusza, obydwaj z Krzyśkiem mówimy, że znamy się na tyle, że czegoś takiego nie potrzebujemy. Sypiemy anegdotami wtedy, gdy trzeba, uzupełniamy się. Tak jak w najwyższych górach - rozumiemy się bez słów - dodaje Leszek Cichy.