USA, Rosja oraz Izrael osiągnęły porozumienie w sprawie konfliktu w Syrii - jest nim utrzymanie przy władzy obecnego prezydenta tego kraju Baszara al-Assada - pisze John R. Bradley na portalu tygodnika "The Spectator".

Brytyjski dziennikarz zajmujący się Bliskim Wschodem zauważa, że "(...) mało kto odnotował najbardziej namacalny wynik" poniedziałkowego szczytu między prezydentem USA Donaldem Trumpem a przywódcą Rosji Władimirem Putinem. Przed spotkaniem w fińskiej stolicy amerykańscy oraz rosyjscy dyplomaci, przy "bliskiej współpracy z przywódcami wspólnego sojusznika, Izraela, pośredniczyli w porozumieniu między wszystkimi stronami konfliktu w Syrii (...)" - pisze Bradley.

Jak wskazuje, "umowa jest już zawarta", "Assad pozostanie", a "Syria stała się rosyjskim protektoratem". Na szczycie uzgodniono potrzebę trwałego zawieszenia broni między Syrią i Izraelem; rząd syryjski zaoferuje gwarancje dotyczące bezpieczeństwa państwa żydowskiego - czytamy w konserwatywnym tygodniku. "Zachód musi się pogodzić z faktem, że przez lata wspierał przegrywającą stronę" w syryjskim konflikcie - konstatuje autor.

Według niego porozumienie to znacząca zmiana, gdyż "jeszcze niedawno USA było bliskie pójścia na wojnę z Asadem". Utrzymując, że Trump "po cichu porzucił w ubiegłym miesiącu wspieranych przez USA rebeliantów w południowo-zachodniej Syrii", wskazuje, że umowa była "od pewnego czasu przygotowywana". Teraz syryjscy rebelianci "mogą oczekiwać całkowitego porzucenia", a "w ramach procesu deeskalacji Trump ma podobno być chętny do wycofania ok. 2 tys. żołnierzy amerykańskich sił specjalnych, którzy nadal stacjonują w Syrii".

Nic z tego nie byłoby możliwe bez zgody Izraelczyków - pisze publicysta brytyjskiego "The Spectator". W jego ocenie państwo żydowskie "nie będzie miało problemu ze współpracą z reżimem Asada w Syrii w przyszłości", mimo wielu wezwań do zmiany władzy w Damaszku oraz dziesiątek bombardowań pozycji syryjskiego wojska w ostatnich latach.

W ocenie publicysty "głównym zmartwieniem" Izraela w Syrii są stacjonujące tam siły irańskie. Jeśli Moskwa zgodzi się na wycofanie wspieranego przez Iran Hezbollahu do Libanu oraz trzymanie syryjskich wojsk z dala od granicy państwa żydowskiego, to Izrael zaakceptuje Syrię pod kontrolą rosyjską - wskazuje. Rekompensatą dla Teheranu ma być ogłoszone przez Putina "50 mld USD bezpośrednich rosyjskich inwestycji w irański sektor energetyczny".

Dzięki porozumieniu - jak twierdzi Bradley - "Rosja utrzymuje pełnomocnictwo w Syrii i ciepłowodny port na wybrzeżu Morza Śródziemnego", "USA wycofują się z grzęzawiska", a "Izrael pozbywa się zagrożenia ze swoich granic ze strony Iranu i Hezbollahu".

Publicysta zauważa, że komentarze Trumpa w Helsinkach pokazały "jak mało (prezydent USA) interesuje się konfliktem" w Syrii. On widzi to jako wojnę kogoś innego - zaznacza i podkreśla, że "amerykańskie wycofanie się oznacza przekazanie znacznej strefy wpływów na Bliskim Wschodzie Rosji". W jego ocenie "lepiej przyzwyczaić się do takiego amerykańskiego braku zainteresowania" tym regionem, gdyż USA nie są już zależne od znajdujących się w nim złóż surowców i "niedługo będą energetycznie samowystarczalne". Wskazując na wcześniejsze "lekkomyślne interwencje militarne" Zachodu w regionie Bliskiego Wschodu i ich polityczne konsekwencje ocenia, że jest "to być może najlepsze rozwiązanie ze wszystkich".

Przeciwnicy prezydenta Putina powinni być "najszczęśliwsi ze wszystkich" - pisze Bradley. Radzenie sobie z ciągłym bólem głowy, próbując rozwiązać trudne do przezwyciężenia konflikty świata arabskiego, to coś co powinno życzyć się najgorszemu wrogowi - konkluduje.

(az)