Od września przyszłego roku nauczycielskie pensje wzrosną o siedem procent. Jeśli sytuacja budżetu państwa będzie dobra - podwyżki będą wyższe. To główny punkt porozumienia zawartego między rządem a Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Na takie rozwiązanie nie zgodziła się jednak nauczycielska Solidarność - dlaczego?

Związkowcowi nie dogodzisz. Żeby nie wiem jak się człowiek starał, ten zawsze będzie niezadowolony. Nie dajesz podwyżek - jest źle. Dajesz - jest jeszcze gorzej. Bo za mało, bo nie w tym terminie. Postawa związkowców przywodzi na myśl znany dowcip o rolniku:

- Czterej najwięksi wrogowie rolnika?

- Wiosna, lato, jesień i zima.

I tak też jest ze związkowcem. Wszędzie widzi wrogów. Choć akurat w przypadku nauczycieli, ZNP wie kiedy spasować. Nie wie tego Solidarność. Na podwyżki się nie zgadza, ale cztery inne punkty porozumienia podpisuje. A po podpisaniu na spotkaniu z dziennikarzami oświadcza:

No to po co "że tak powiem" podpisywali, skoro żadne żądanie nie zostało spełnione?

Wracając na ziemię. Od września przyszłego roku nauczyciele dostaną siedmioprocentowe podwyżki. Realnie oznacza to, że (w najlepszym przypadku) będzie to około 170 złotych brutto. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zaznacza, że to duże obciążenie dla budżetu.

Związek Nauczycielstwa Polskiego humorem nie tryska, ale bierze, co dają.

I jeszcze wniosek na koniec. Skoro Solidarność nie zgodziła się na siedmioprocentową podwyżkę, to rozumiem, że nauczyciele w niej zrzeszeni ów siedmioprocentowej podwyżki nie będą pobierać, tak? :)