Nasza polityka jest spętana przez sondaże dowodzące, że Polacy i boją się Rosji i dostrzegają jej agresywną politykę i zarazem chcieliby, żeby Polska trzymała się od konfliktu ukraińskiego z dala i broń Boże nie wspierała Kijowa dostawami broni. Nasi decydenci miotają się więc między odruchami solidarności z Ukrainą, rozumem podpowiadającym co byłoby naszym strategicznym interesem, a potrzebą nieustającego podbijania serc wyborców i nienarażania się na ich gniew.

"Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi" - mówił kiedyś Józef Piłsudski. Minęło sto lat, a słowa są wciąż przeraźliwie aktualne. Boimy się wojny, drżymy na myśl o tym, ze mogłaby nas bezpośrednio dotknąć, ale wszystkie pomysły sankcji, które mogłyby kosztować nas więcej niż owe "dwa grosze" Piłsudskiego, budzą odruchy niechęci. Że nie wspomnę już o pomysłach militarnej pomocy Ukrainie. Broń? Żołnierze? A uchowaj Boże! Nasza chata z kraja i trzymajmy się od wojny z daleka!

Ta, dyktowana przez wyborców ostrożność, wybrzmiewa w słowach polityków. Część z nich już się zorientowała, że zmiana tonu i granie na nutach delikatnej i nieco skrywanej rezerwy wobec Ukrainy czy przynajmniej równego dystansu między pro-rosyjskością i pro-ukraińskością może się opłacać. I dosiedli tego konika. Powtarzają, że nasza polityka musi być odarta z emocji, zdroworozsądkowa, nie powinna "wyrywać się przed szereg" i - niczym zaklęcie - powtarzają, że ma być ona "pro-polska", - czyli, jak można się domyślać - mamy zachowywać się tak by nie drażnić Putina, nie ciągnąć Europy ku rozwiązaniom twardym i liczyć na to, że w geście łaskawości, przywódca Rosji coś nam odpali.

O dziwo, nawet tradycyjnie twardemu wobec Rosji i chlubiącemu się, że nigdy nie miało wobec Putina i jego polityki złudzeń Prawu i Sprawiedliwości, zdarza się spuszczać z tonu. Kandydat na prezydenta Andrzej Duda tak się przejął atakiem, jaki przypuszczono na niego, po dwuznacznej wypowiedzi na temat wysłania wojsk na Ukrainę (...jeżeli już, to Polska mogłaby udzielić wsparcia, należałoby to rozważyć, to jest bardzo poważna decyzja. Trzeba by się było nad nią dobrze zastanowić), że zaczął demonstrować ostrożność godną raczej ważącego każde słowo dyplomaty, niż pełnokrwistego, powołującego się na dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, polityka. I o dostawach broni na Ukrainę mówił jeszcze niedawno "W sprawie dozbrajania Ukrainy Polska powinna zachować daleko idącą ostrożność. Jakiekolwiek decyzje powinny być uzgodnione w NATO. Ale i tak byłbym wstrzemięźliwy. Pomoc tak, niekoniecznie militarna". Jego partia w ostatnich dniach zmieniła jednak ton i teraz głosi hasła "zdecydowanego oporu" i konieczności "dozbrojenia Ukrainy", co sytuuje ją przed PO, bo jej liderzy (a zarazem ministrowie) mówią raczej o "braku przeszkód" dla "sprzedawania broni", podkreślając na wszelkie sposoby, że chodzi raczej o handel niż polityczno-symboliczne gesty.

Oczywiście, że jeśli chodzi o dostarczanie Ukrainie broni, liczą się czyny, a nie słowa. I nie chodzi o to, by upajać się gromkimi, tromtadrackimi   zapowiedziami, a o to by działać. Głośno, cicho, ale działać. Ale też warto uświadamiać Polakom jak wyglądają rzeczywiste dylematy i wyzwania, jakie stawia przed nami historia. A w tym konflikcie nie chodzi o to, by wybierając między wartościami, a interesem porywać się na głupie i romantyczne odruchy serca. I stawać po stronie zaatakowanego i słabszego, bo tak podpowiadają wyłącznie odruchy polskiej duszy. Tak podpowiada także, a może przede wszystkim, nas interes. Może długofalowy, ale oczywisty. Powstrzymywanie Rosji, dawanie jej każdego - również militarnego - odporu jest właśnie takim, strategicznym interesem. I "propolskie" nie jest dziś tulenie uszu po sobie i liczenie na to, że zrobimy z Rosją jakiś geszeft za parę czy parędziesiąt milionów euro.