Solidarnie i przez lata robili nas w konia. Ściemniali, ukrywali prawdę, albo kłamali prosto w oczy. Prezydenci i premierzy. Od Kwaśniewskiego – po Komorowskiego. Od Millera – po Tuska i Kopacz. I wiecie co? Nie mam do nich żalu.

To, że w Polsce funkcjonowało więzienie/areszt/miejsce odosobnienia/"przesłuchiwalnia" CIA od paru lat było coraz bardziej oczywiste. Już pierwsze prasowe przecieki, wskazujące precyzyjnie i miejsce lądowań samolotów i ośrodek w Kiejkutach, jako bazę CIA, nie pozostawiały większych wątpliwości, że historia nie jest wyssana z palca, a kolejne śledztwa, przecieki i informacje prasowe potwierdzały fakty. Fakty coraz bardziej wstydliwe dla Amerykanów, ale uderzające rykoszetem i w nas - Polaków.

Nie uważam, by wydanie zgody na powstanie ośrodka CIA przynosiło Polsce i politykom podejmującym tę decyzję wstyd. W atmosferze panującej po zamachach terrorystycznych na World Trade Center, po uznaniu przez NATO, że atak na USA jest atakiem na cały Pakt - wydaje mi się, że każdy kraj, zwłaszcza nowy wschodnioeuropejski członek Sojuszu, pokładający w Stanach Zjednoczonych nadzieję na gwarancje swego bezpieczeństwa zrobiłby to samo.

Dziś łatwo się krzywić i potępiać, ale skoro NATO uznało, że zamachy wyczerpują znamiona słynnego artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego głoszącego, że "Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich (...) udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym(....)" to cóż było robić - niezgoda na ośrodek CIA byłaby gestem szalonym i niezrozumiałym. To, co działo się później - to już inna sprawa. Bo fakt, że polskie służby i politycy przymykali oko, na to, iż za bramą aresztu dzieją się rzeczy, łamiące polskie prawo, że nie reagowali ostrzej, a do łagodności przekonały ich (wiele na to wskazuje) pieniądze, to już zupełnie inna historia, za którą ktoś powinien ponieść jednak odpowiedzialność.

Dla mnie w całej tej historii jedną z najbardziej fascynujących rzeczy jest fakt, iż, mimo, że o więzieniu musieli wiedzieć wszyscy następcy Kwaśniewskiego i Millera - nikt z nich, nigdy, nie użył jej w celach politycznych. W naszej beznadziejnie skłóconej i sięgającej po brutalne ataki i brudne sztuczki polityce, kilkunastu (o ile nie kilkudziesięciu, bo wiedza zapewne sięgała także wielu ministrów) polityków zawarło swoisty pakt o nieagresji, wyłączyło tę sprawę z rozgrywki międzypartyjnej, uznało, że nie wykorzysta jej do gnębienia przeciwnika. A czyż trudno sobie wyobrazić, że obóz PiS-u biłby nią w lewicę? Albo obóz Platformy walił pospołu w SLD i PiS zarzucając tym pierwszym, że zgodzili się na bezprawie, a tym drugim, że kryli tych pierwszych? To, że żaden z polityków publicznie, ani nawet przy pomocy dobrze sterowanych i kontrolowanych przecieków do mediów, nie użył tej historii, jest fenomenem, którzy każe mi zachować resztki wiary i nadziei, że w naszej polityce, coś takiego jak interes narodowy i instynkt państwowy, potrafi jednak, od czasu do czasu, zadziałać.