Są resorty równe, są i równiejsze - to wniosek z rankingu płac i nagród we wszystkich ministerstwach, jaki dziś publikujemy. Z danych przesłanych przez same resorty wynika, że najkorzystniejsza jest praca w Ministerstwie Rolnictwa, a najgorzej płatna w resorcie kultury. To jednak skrajności - średnio urzędnik w ministerstwie zarabia 5,5 tysiąca miesięcznie. Czy to dużo, czy to mało?

Na pewno sporo, jeśli wziąć pod uwagę, że średnia płaca w gospodarce wynosiła w styczniu 3666 złotych. Istotniejsze jest jednak to, między kim a kim są największe różnice, bo to obrazuje, co jest dla państwa ważne, a co nie.

Powyżej 6 tysięcy zarabia się w resortach rolnictwa, finansów, gospodarki, MSZ i MSW. To, że dwoma z pięciu najlepszych kierują ludowcy to z pewnością polityczny przypadek. Mniej przypadkowe jest jednak chyba to, że nie są to raczej resorty związane z rozwojem społecznym.

MSZ ma wymagania związane z prestiżem naszego kraju, to oczywiste. MSW pełni zadania ważne, jednak nie aż tak ważne, jakie spełniało względem obywateli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Administracja została jednak z superresortu wyprowadzona i w nowym kształcie organizacyjnym... nie jest już tak doceniana. Mimo że to ona bezpośrednio i na co dzień służy obywatelom. Zastanawiające, podobnie jak wysoka lokata resortu finansów, który jako żywo nie tyle obywatelom służy, co organizuje pobieranie od nich podatków i umila im życie kolejnymi pomysłami na to.

Ranga zaś resortów gospodarki i rolnictwa, wyrażona w płacach ich urzędników, jeśli odjąć jej oczywisty powód - to, że akurat tam zasiadają dwaj liderzy koalicyjnego PSL - pozostaje merytoryczną zagadką. Resorty bezpośrednio wpływające na życie obywateli - zdrowie, rozwój regionalny, praca i kultura (choć zapewne nie dla wszystkich ) to zaś sam dół tabeli płac i zarobki w okolicy 4,5 tysiąca złotych.

Wnioski w sprawie tego, co jest dla rządu ważne, a co nie, nasuwają się więc same. Poza tym jest jeszcze jeden, niepokojący aspekt tej tabeli. Jak negocjacje na temat listy leków refundowanych mogą prowadzić z pozycji siły reprezentujący interesy nas wszystkich urzędnicy Ministerstwa Zdrowia, skoro średnia ich zarobków - 4600 złotych - to suma dla przedstawicieli koncernów farmaceutycznych, zasiadających po drugiej stronie stołu, która jest kosztem jednego lunchu z kontrahentem?

Jak potencjalny inwestor może traktować reprezentującego Skarb Państwa urzędnika, jeśli wie, że ten zarabia miesięcznie niespełna 4200 złotych? Jaką mają motywację urzędnicy znakomicie ponoć pozyskującego unijne środki resortu rozwoju regionalnego, skoro średnio rocznie nagradzani są za to sumą kilkuset złotych, a ich pensja to niewiele więcej niż średnia płaca?

Czy te pytania to nie pole do tzw. selekcji negatywnej przy podejmowaniu pracy w tak istotnych ze społecznego i gospodarczego punktu widzenia? Zdolny ekonomista na wolnym rynku nie zechce zapewne podjąć pracy za podobne pieniądze. Jeśli zechce, to spodziewając się zapewne dochodów, które nie znajdą się w wykazie zarobków, jaki resort odeśle w odpowiedzi na pytanie dziennikarza.

Nie użyłem słów potencjalna korupcja. Ale się nie zdziwię, jeśli padną.