"Od PiSu milczącego gorszy jest tylko PiS mówiący" - takie hasło mógłbym ukuć po tym, co pisałem tu przed paroma dniami i po dzisiejszej lekturze Newsweeka. Prezes Kaczyński po tygodniach milczenia przemówił. W najgorszym momencie. Wtedy, gdy walki między-frakcyjne w Platformie zaczynały nabierać barw i temperatury, szef PiS postanowił wkroczyć do akcji. I wkroczył tak, że przymierający nieco duch "anty-kaczyzmu" powstał i przez najbliższe tygodnie będzie miał się świetnie.

Przebudzony z zimowego snu Jarosław Kaczyński, włączył się w pre-kampanię Platformy Obywatelskiej, rozdając ciosy i pomówienia. Dostaje się i Sikorskiemu - bo jest konkretna wiedza, która go dyskredytuje, i Komorowskiemu bo jest wiedza z aneksu do raportu o WSI, a Komorowskiego i tak kompromituje obrona WSI i Cimoszewiczowi - bo są powody dla których nie może kandydować i Tuskowi, który celowo dokonał przecieku i powinien stanąć przed sądem karnym.

Nie wiem co z tego jest prawdą, co wyobrażeniem, co polityczną paplaniną, a co twardą wiedzą. Wiem natomiast, że taki szef PiS-u czyni swemu ugrupowaniu przysługę najgorszą z możliwych. Niepoparte mocnymi i jednoznacznymi dowodami sugestie, że polityczni przeciwnicy są szmatami i szujami, a prezes coś o tym wie, ale nie może powiedzieć, to prosta droga do budzenia histerii i lansowania haseł "każdy byle nie PiS". I jedno i drugie nie służy ani politycznej konkurencji ani jakości życia publicznego, bo sprowadza je do emocjonalnych pokrzykiwań i nieracjonalnych polemik.

Moment, który wybrał prezes, też gorszy być nie mógł. Brat zaczął odzyskiwać w sondażach, Platforma po zeznaniach Sobiesiaka ma gorsze dni, a rywalizacja między stronnictwami Sikorskiego i Komorowskiego zaczęła się zaostrzać. Decyzja Tuska, by do wyboru kandydata Platformy posłużyły prawybory, ma swoje atuty (nieustanna obecność w mediach, kanalizowanie zainteresowania i odwracanie uwagi od słabości w wielkim projekcie reformowania kraju, dla którego to projektu Tusk pozostał przecież premierem), ale ma też mnóstwo słabości z których podstawowa - moim zdaniem - to brak oswojenia Polaków z rywalizacją wewnątrzpartyjną. Podlasie i Podkarpacie to nie New Hampshire i Michigan. Wzajemne podszczypywanie się kandydatów jednej partii, może sprawiać wrażenie tego, że "się kłócą" i "walczą o stołki", a to nigdy nie buduje dobrego wizerunku. Po tym jak prezes wrzucił w rywalizację Platformy granat, wszyscy jej uczestnicy będą trzy razy bardziej uważali na słowa, i na każdym kroku podkreślali najważniejsze, żeby odsunąć Kaczyńskich.