Decydują się losy i miejsce Polski w planach nowej europejskiej układanki. W Brukseli mówi się, że nasz kraj dostanie propozycję przystąpienia do międzyrządowego traktatu, który ma być zawarty wyłącznie między najważniejszymi graczami w Unii Europejskiej. Cena: rezygnacja z popieranej przez nas tzw. wspólnotowej metody podejmowania decyzji, która gwarantuje, że w procesach decyzyjnych uwzględniane są również interesy biedniejszych krajów, a nie tylko największych i najbogatszych.

Gwarantem funkcjonowania metody wspólnotowej jest Komisja Europejska.

Komentując kuluarowe doniesienia, polscy dyplomaci zapewniają, że pierwszym wyborem dla Polski będą zmiany unijnego traktatu, dotyczące wszystkich krajów Unii. Gdyby jednak te zmiany okazały się niemożliwe - na przykład ze względu na sprzeciw Londynu - to zaakceptujemy drugą możliwość, czyli przyjęcie międzyrządowego traktatu, który zawarłyby tylko te kraje Unii, które by tego chciały. Minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz - pytany o doniesienia niemieckiego dziennika "Bild", który informuje o zaproszeniu Polski i Niemiec do nowego klubu - podkreśla: Odbieram to jako pozytywny sygnał, ale jest to artykuł prasowy, dlatego trudno to komentować. Polskie podejście oznacza więc, że zgadzamy się na twór w rodzaju "Unii bis" - pod warunkiem, że ta nowa struktura byłaby dla nas otwarta.

Problem w tym, że warunki nowego klubu mogą zostać określone tak, że wstąpienie do niego okaże się nieopłacalne (np. w przypadku konieczności dopłacenia do ratowania strefy euro). Poza tym, akceptując już teraz powstanie ewentualnego traktatu międzyrządowego, Polska przykłada rękę do podziału Europy. A jeszcze niedawno komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski ostrzegał, że "największym zagrożeniem są nie zmiany traktatu UE, ale traktat międzyrządowy, budujący nowe instytucje".