Prawie miesiąc czekaliśmy na zwołanie pierwszego posiedzenia Sejmu VII kadencji. Wbrew pozorom był to czas obfitujący w polityczne zmiany. Przede wszystkim mamy już nowy kształt sceny politycznej na najbliższe lata - zanik PJN i pojawienie się Ruchu Palikota.

Działo się sporo na - powiedzmy umownie - lewicy. W SLD w glorii i chwale wrócił na tron Leszek Miller, klubik ma ledwo 26 osób i za chwilę może mieć jeszcze mniej.

Jeszcze więcej wydarzyło się ostatnio na - znów umownie - prawicy. Prawo i Sprawiedliwość w piątek wyrzuciło trzech europosłów, w poniedziałek straciło 16 posłów i senatora - na pewno nie można powiedzieć, że to bezruch.

I na pewno nie można powiedzieć, że tak samo jak przed wyborami zachowuje się Platforma. Rządzenie nagle okazało się wcale nie takie ważne. Premier nie tylko nie przyspiesza, a przeciąga wszystkie procedury. A pretekst, że to rzekomo z powodu prezydencji w Unii, nie wytrzymuje krytyki, bo kiedy ktoś jest tak piekielnie zajęty, to raczej widać jakieś tego efekty, a nie obrazki premiera oglądającego mecz.

A zachowania posłów w dniu inauguracji prac Sejmu odpowiadają sytuacji ich partii. W sprawie dymisji rządu najbardziej gardłowali posłowie SLD, rozpaczliwie próbujący pokazać: "Jeszcze jesteśmy!". W sprawie wyboru marszałka szturm przypuścili posłowie PiS-u, którzy w cztery dni stracili prawie tylu polityków, ilu posłów liczy SLD, i chcieli dziś udowodnić, że to oni są jedyną konkurencją PO. A Platforma? Dostojnie, z półuśmiechem egzekwuje swoją przewagę i nie zawraca sobie głowy nawet wchodzeniem w spory.

Jeśli się nie mylę, 8 listopada to zapowiedź tego, co czeka nas w przyszłości: spokoju koalicji i histerycznych prób pokazywania, kto jest bardziej w opozycji - PiS, ziobryści czy SLD.

I to nie jest dobra wróżba...

Inauguracja prac Sejmu VII kadencji - zobacz filmy