Wrzucając w początkach kampanii temat in vitro, Platforma piecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Pierwsza pieczeń - to pieczeń wyborcza, bo in vitro to temat znacznie wygodniejszy dla Bronisława Komorowskiego niż dla jego głównego kontrkandydata. Pieczeń druga - to pieczeń wizerunkowa, bo po konwencji antyprzemocowej, to kolejna sprawa, przy której Ewa Kopacz chce dowieść, że jest zdolna do załatwienia spraw, które za czasów Tuska ślimaczyły się, ciągnęły albo były odkładane ad Kalendas Graecas.

In vitro to jedna z tych spraw, o której ktoś zawsze powie, że to temat zastępczy, że lepiej odłożyć debatę nad nią na spokojniejsze czasy i że rozpoczynanie dyskusji na jej temat, odwraca uwagę od ważniejszych spraw. Może i jest w tym wszystkim trochę racji, ale z drugiej strony - nie pamiętam, by kiedykolwiek o którejkolwiek z takich spraw, wszyscy powiedzieli, że to dobry czas na dyskusję o niej, że nie ma niczego ważniejszego i niczego, od czego debata ideologiczna nie odwracałaby uwagi. A akurat jeśli chodzi o in vitro zgoda jest przynajmniej w jednym - że trzeba tę sprawę załatwić. I ubrać procedurę zapłodnienia pozaustrojowego w jakieś ramy prawne.  

Przez długie lata, próba zmierzenia się z in vitro szła Platformie jak po grudzie. W klubie trudno było o zgodę wokół jakiegokolwiek projektu, rząd nie miał do sprawy serca, premier bał się, że wzbudzanie ideologicznego rwetesu może mu tylko zaszkodzić. I tak to upływały kolejne lata i miesiące, ustawy jak nie było, tak nie było, a jedynym przejawem aktywności w tej sferze (acz aktywności znamiennej) był rządowy program finansowania zabiegów z budżetu. Aż nadciągnęła Ewa Kopacz. I postanowiła ruszyć sprawę z miejsca.

Czas batalii o in vitro wybrano wyjątkowo trafnie. Oczywiście z punktu widzenia interesów Platformy. Konserwatyzm Polaków, który przy okazji innych, ideologicznych sporów (aborcja, związki partnerskie) daje o sobie znać, akurat przy kwestii in vitro raczej usypia. W tej sprawie, zdecydowana większość uznaje, że cel uświęca - nawet kontrowersyjne z punktu widzenia wskazań Kościoła - środki. A że oczywistą oczywistością jest, że PiS i jego kandydat postępować będą w tej sprawie zgodnie ze wskazaniami Episkopatu - sprawa jest idealna dla polityczno-wyborczej polaryzacji kandydatów. I łatwa dla budowania przekazu - Komorowski dobry, bo pochyla się nad ludzkimi dramatami i rozumie, że w tej sprawie trzeba być elastycznym - Duda zły, bo nieczuły i twardo - konserwatywny.

Na domiar platformijnego dobrego - i zdaje się ten sposób myślenia ma tu równie duże znaczenie - ustawa o in vitro ma być kolejnym dowodem na to, że premier Kopacz może i nie jest równie efektowna jak jej poprzednik, ale za to potrafi być efektywna. I jest w stanie przecinać węzły gordyjskie, które przez miesiące i lata były nie do rozplątania. Udało się to przy konwencji antyprzemocowej - ma się udać i przy in vitro. I pewnie się uda. Bo tlące się tu i ówdzie przejawy konserwatyzmu w PO tlą się coraz słabiej, a czas kampanii sprawi, że nawet tym tlącym się będzie można wytłumaczyć polityczną potrzebę elastyczności i nagięcia się do zdania partyjnej i obywatelskiej większości.