Nad Morzem Beringa w grudniu w okolicach Kamczatki doszło do eksplozji meteorytu. Siła wybuchu była 10 razy większa od siły bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę.

19 grudnia ubiegłego roku, o 1:50 w nocy czasu polskiego, w atmosferze Ziemi - nad wodami Morza Beringa na Pacyfiku - doszło do potężnego wybuchu meteoru, którego jednak... nikt nie zauważył - pisze na swej stronie internetowej czasopismo "NewScientist". Dopiero później Peter Brown z University of Western Ontario w Kanadzie doszukał się śladów tej eksplozji w wynikach pomiarów co najmniej 16 stacji monitorujących niesłyszalne dla człowieka infradźwięki. 

Eksplozja meteorytu była trzecią najsilniejszą w naszych czasach, po wybuchu meteoru nad Czelabińskiem w 2013 roku i słynną katastrofą tunguską z 1908 roku.

Grudniowy meteor liczył sobie 10 metrów średnicy i ważył około 1400 ton, jego eksplozja wyzwoliła energię około 173 kiloton trotylu, dziesięciokrotnie większą niż energia wybuchu bomby jądrowej zrzuconej na Hiroshimę. Nikt tego wybuchu jednak nie zauważył, bo nastąpił wysoko w atmosferze nad wodami Morza Beringa na Pacyfiku, między wybrzeżami Rosji i Alaski. 

Eksplozję meteorytu zarejestrowała aparatura do pomiaru dźwięków o niskiej częstości, zainstalowana jeszcze w czasach zimnej wojny, do monitorowania wybuchów nuklearnych. Ślady wybuchu pokazały się także w amerykańskich urządzeniach rejestrujących promieniowanie podczerwone i świetlne emitowane przez podobne kule ognia. Obraz wybuchu znaleziono także na zdjęciach wykonanych przez japońskiego satelitę pogodowego Himawari-8.
"To musiała być spektakularna eksplozja" - mówi "New Scientist" Alan Fitzsimmons z Queen’s University Belfast w Wielkiej Brytanii. "Jeśli aparatura wskazuje na pojawienie się tych infradźwięków, wiadomo, że gdzieś doszło do uderzenia lub innej formy wydzielenia się dużej ilości energii. Dokładne ustalenie miejsca zdarzenia wymaga porównania danych z wielu stacji monitorujących, to wymaga czasu i tłumaczy, dlaczego dopiero teraz ta informacja trafia do opinii publicznej". 

Widoczny na zdjęciu pióropusz dymu wydaje się pionowy, co sugeruje, że meteor wpadł w atmosferę praktycznie pod kątem prostym. Po lewej widać cień tego dymu na chmurach. Jak komentuje na Twitterze Simon Proud, meteorolog z University of Oxford, to musi być ślad meteoru, dym sięga bowiem bardzo wysoko ponad chmury, zbyt wysoko, by mogła to być jakaś smuga kondensacyjna. Ocenia się, że kosmiczna skała wpadła w atmosferę z predkością około 32 km/s, pod kątem 7 stopni i eksplodowała na wysokości 25,6 km.