"To jest płyta dla przeciętnego Polaka, średnio inteligentnego, średnio zorientowanego i ogólnie zamulonego gościa, bo tacy są Polacy" - mówi o swoim najnowszym krążku "Psychocountry" Maciej Maleńczyk. Gość Marty Grzywacz w programie RMF FM Extra dodaje, że muzyka country jest mu bliska. "Ja się kiedyś nazywałem człowiekiem o trzech twarzach. Okazuje się, że tych twarzy jest więcej. To byłoby śmiertelnie nudne być cały czas sobą. Fajnie jest się przebrać, założyć frędzelki. Już mam dość tego karawaniarskiego garnituru i z przyjemnością przebiorę się w ciuchy country" - tłumaczy.

Kiedyś powiedziałeś, że płytę "Psychodancing" zrobiłeś dla mamy. Dla kogo nagrałeś "Psychocountry"?

Głównie dla siebie, bo fascynuję się postacią Johnnego Casha i jego osoba wprowadziła mnie głębiej w ten świat. Po drugie zrozumiałem, o czym są piosenki. Dlatego kieruję je do wszystkich Polaków, którzy znają angielski, ale nie na tyle, żeby zrozumieć całość, tylko refren. W ten sposób powstała hybryda - zwrotka po polsku, refren po angielsku. Dzięki temu jesteśmy w stanie opisać historię, którą zrozumie Polak. Bo to jest płyta dla przeciętnego Polaka, średnio inteligentnego, średnio zorientowanego i ogólnie zamulonego gościa, bo tacy są Polacy.

Którzy teraz z wdzięczności za tę opinię polecą do sklepu kupić twoją płytę...

Tak sobie żartuję, czy ja już nic nie mogę?! Za mną chodzi grupa ludzi z firmy, którzy pilnują, co powiem, żeby się znowu ktoś nie obraził.

Parę słów o Johnnym Cashu, on już na pewno się nie obrazi. Fascynuje cię postać Casha, który miał ciężkie życie, ale szczęście do kobiet.

Życie miał ciężkie na własne życzenie. I ciągle o swoich demonach mówił. Do tej pory nie wiem, co to były za demony i jakie brał pigułki.

Ale nie chciałbyś wiedzieć?

Mam swoje demony, cudze nie są mi potrzebne. A Johnny Cash jest fascynującą postacią właśnie dlatego, że jest ponury. Country w Polsce kojarzy się z uśmiechniętą, głupią gębą Dolly Parton. A Johnny Cash zrobił bardzo dużo, żeby wyprowadzić tę muzykę z cekinowego świata. Ubierał się na czarno, śpiewał o śmierci, o biedzie i tak samo ja robię.

Dlaczego śpiewasz o biedzie?

Może dlatego, że sam w końcu przestałem być biedny. Możesz opisać swój alkoholizm tylko wtedy, kiedy przestałeś pić. I opisać swoją biedę, kiedy zarobiłeś grosz.

Kiedy przestałeś być biedny?

Całkiem niedawno. Chyba kiedy powstała płyta "Wolność słowa" Pudelsów, którą udało nam się sprzedać w nakładzie 35 tysięcy egzemplarzy, jakieś 8-10 lat temu. A pierwsze, większe pieniądze zarobiłem w Idolu. Już wtedy Pudelsi mieli złotą płytę, graliśmy trochę koncertów, ZAIKS mi pikał, więc nie było tak, że nie miałem za co żyć, ale jeździłem jeszcze starym, bardzo używanym samochodem i nadal próbowałem wiązać koniec z końcem. I wtedy zadzwonili z Idola (Maciej Maleńczuk był jurorem programu Idol - red.). Wziąłem tego Idola, a potem telefon zaczął dzwonić jak oszalały. Mogłem już kupić trochę lepszy samochód itd. Natomiast, chyba jeszcze nie doszedłem do tego, żeby zarobić więcej niż mogę wydać.

Wystarczyło ci jednak, żeby kupić dom na wsi. Masz go jeszcze?

Oczywiście. Ta wieś to mój życiowy plan. Ja tam się zamierzam całkowicie okopać. To jest jedna z najpiękniejszych podkarpackich wsi, ciągle zdobywa jakieś nagrody. Nie ma tam żadnego przemysłu, tam jaśmin nie przekwita i grzech pierworodny nie jest znany.

Wsi spokojna, wsi wesoła, czy wręcz przeciwnie - można tam dostać sztachetą?

Nie, nie można sztachetą dostać. Co wieczór przejeżdża tamtędy jakiś mściciel na motocyklu i wszyscy czekają, aż jakiś kot wyjdzie mu na drogę i modlą się tylko, żeby głowa motocyklisty nie wpadła akurat na ich podwórko, ale poza tym jest spokój.

Spokojni, mili mieszkańcy...

To są prawdziwi Polacy, uwierz mi. Połowa wsi nazywa się Lech, są jeszcze nazwiska Lach, Wal, Bawiec, Kaczka, stare polskie nazwiska. I jeden Maleńczuk do kompletu.

Do kompletu? Pasujesz tam?

Zdecydowanie. Dosyć szybko się zorientowałem, że jak wchodzisz między wrony, musisz krakać jak i one. Więc pierwsze, co zrobiłem to kupiłem gumofilce i poszedłem w nich do sklepu. I nagle zrozumiałem, że się już niczym nie różnimy, bo tylko w gumofilcach możesz nabrać takiego specyficznego chodu, bujającego na prawo i lewo. Kiedy błoto przywali, to jedyny rodzaj buta, który możesz zdjąć i założyć bez schylania się. Jestem fanem gumofilców. Kupiłem dwie pary dla siebie i żony, ale moja małżonka do tej pory ani razu nie założyła swoich. Od pięciu lat jej nóweczki stoją w przedpokoju, na który mówię sionka.

Tak się mówi na wsi.

Tak, tam jest w użyciu wiele słów, w których trudno się połapać. Słyszę kiedyś: "powiedz Ewelinie, że jej mama poszła na dzioł"... Okazuje się, że to znaczy, że poszła robić w polu.

Dzioł czyli dział ziemi.

Tak jest. W Krakowie się mówi: "chodźmy na wódeczkę, ewentualnie jakąś kaweczkę z cukiereczkiem". A tam "dzioł"! Czujesz różnicę?

Lubisz te różnice?

Zdecydowanie, bo nienawidzę zdrobnień. Raczej lubię zgrubiać. Wolę mówić jajo niż jajko. I tego też uczę swoje dzieci. A Krakowa nienawidzę za tę niekończącą się tytułomanię - panie mecenasie, panie magistrze, panie inspicjencie. Wiesz, o co chodzi...

A co ty robisz na tej wsi?

Gram na saksie, na flecie poprzecznym, na keyboardzie, robię sobie czasem jakieś podkłady. Sporo boksuję, dość dużo ćwiczę. Mam trochę ciężarów na zewnątrz, ciężar zardzewiały nadal jest ciężarem.

Złom przerzucasz?

Tak, nie zna życia kto nie śmigał za fajansem.

Co to znaczy?

To znaczy grzebać w śmietnikach. Nie widziałaś, ilu emerytów robi to w Warszawie, choć powinni zażywać wypoczynku na Majorce? A zamiast tego ciągną zardzewiałe lodówy.

Jak bardzo zmieniłeś się od czasu, kiedy ty byłeś i grałeś na ulicy?

Bardzo. Założyłem czyste ubranie, nauczyłem się angielskiego i w ogóle wielu rzeczy. Całe moje dorosłe życie to jest jedna wielka nauka. Dość późno nauczyłem się jeździć samochodem. Komuna skończyła się w Polsce, kiedy miałem 30 lat, więc mój rozwój zaczął się po trzydziestce. Życiowy, bo intelektualny wcześniej, a polegał głównie na czytaniu dużej ilości książek.

A jak się zmieniłeś fizycznie?

Też na lepsze. Załatwiłbym tego samego gościa sprzed lat. Przegrałby ze mną.

Na pięści?

Tak. A na słowa na pewno.

Jak często artysta może zmieniać twarz? Najpierw grałeś bluesa, potem rock, potem była muzyka dancingowa, a teraz country.

Ja się kiedyś nazywałem człowiekiem o trzech twarzach. Okazuje się, że tych twarzy jest więcej. To byłoby śmiertelnie nudne być cały czas sobą. Fajnie jest się przebrać, założyć frędzelki. Już mam dość tego karawaniarskiego garnituru i z przyjemnością przebiorę się w ciuchy country. To jest aktorstwo i "klezmerstwo". Mnie zawsze klezmerzy fascynowali. Kiedy pierwszy raz w życiu poszedłem na dancing, za pieniądze zarobione na ulicy, miałem może ze 22 lata. Zobaczyłem tam wypompowanych, wyprutych gości grających utwory sprzed potopu. Oni byli tak zblazowani, że w ogóle nie angażowali się w granie. Paluchy same im chodziły. Byli bladzi, podpici i skacowani. Pamiętam, że w tamtym czasie co chwila jeszcze ktoś do mnie podchodził na ulicy z prośbą, żebym zagrał "Czerwone maki na Monte Casino". Teraz o tej piosence zapomniano, ale w osiemdziesiątych latach mit jeszcze żył, cały czas się mówiło o zwycięstwie nad faszyzmem. Nie tęsknię za tamtymi czasami, bo nie mógłbym wydać takiej płyty jak Psychocountry, nikt by jej nie zrozumiał. Dzisiaj zresztą też nie mam pewności, że zrozumieją.

Czy z tej fascynacji dancingiem wzięły się płyty Psychodancing?

Oczywiście. Zacząłem grać na streecie i zdobywać doświadczenie życiowe. Przed więzieniem, które przedzieliło moje życie na pół, uprawiałem sporty, chodziłem do szkół.

Z marnym skutkiem.

Z żadnym skutkiem. Ale na szczęście tak wiele opuszczałem, że miałem czas się kształcić. Przez ten czas przeczytałem Dostojewskiego, Bułhakowa, Jacka Londona. Generalnie wiedziałem sporo. Ale kiedy wyszedłem z więzienia, próbowałem normalnie żyć i zarabiać pieniądze grając na streecie. Wtedy mniej więcej odwiedziłem dancing w Dnieprze, który zrobił na mnie nieprawdopodobne wrażenie. I pomyślałem: dlaczego ja właściwie mam grać tylko bluesa? Dlaczego nie mógłbym być maszyną do grania, która w każdym momencie może zagrać wszystko. W tej chwili jestem w stanie to zrobić. Zagram wszystko łącznie z operą. Jeśli ktoś zapłaci mi odpowiednią kwotę, to gotów jestem przygotować arię operową i jako tako mi to pójdzie. Stałem się narzędziem i będę sobie takie świątki rzeźbił jakie mi przyjdą do głowy.

Przyszło ci do głowy, żeby do projektu Psychocountry zaprosić Nergala. Co on tam robi?

Śpiewa. I nie chciał growlować. Śpiewa "Highway Man", karmiczną piosenkę o śmierci. Jeden gość tamę robił, wpadł do betonu, drugi był bandytą - powiesili go, trzeci był żeglarzem, wpadł do morza i utonął, a czwarty był astronautą i rozpieprzył się w statku kosmicznym. Konkluzja jest tak, że gdybym nawet i zginął, to wrócę tutaj choćby w postaci kropli deszczu. W tej piosence występują: Nergal, Gienek Loska, John Porter i ja. Śpiewamy wszyscy po polsku, tylko Porter nie chciał.

A skąd ten człon "psycho", który ciągnie się od czasu "Psychopopu"?

Kiedyś chciałem namówić Pudelsów, żeby zróżnicować repertuar, żeby nie grać tylko piosenek typu: "żółte kości zewsząd sterczą, stosem leżą martwe serca". Mówiłem: weźmy jakiś standard, zagrajmy tango. Zresztą wszyscy w Pudelsach byliśmy psychiczni. Ja też jestem trochę szalony, a wiele osób uważa mnie nawet za kompletnego wariata. Tak nie jest, bo mam prawo jazdy i rodzinę. Nie jestem świrem, ale lubię orbitować w sferze parapsychicznej, lubię okultyzm. Bawią mnie przekraczające granice przyzwoitości zachowania życiowe. Choć oczywiście nie robię już niczego, żeby się niszczyć, ale eksperymentowałem na sobie wielokrotnie.

Jakie eksperymenty masz na myśli?

Narkotyki oczywiście. Zażywałem wszystkie dragi świata. Obecnie pozostał mi alkohol.

Byłeś na odwyku po tych narkotykach?

Nie, bo nigdy nie byłem uzależniony. Jedyne uzależnienie, w jakie popadłem to alkohol. Ale to dotyczy wszystkich Polaków, więc nie jest niczym oryginalnym.

A co z okultyzmem? Duchy wywołujesz czy sam jesteś medium?

Nie, medium to może być kobieta. Ja jestem wcielonym szatanem, przedstawicielem Lucyfera na ziemi.

Czyżbyś się dobrze dogadywał z Nergalem?

Dla mnie to on może być co najwyżej hrabią półcienia. Książę ciemności to ja.

Może chociaż leczysz dotykiem?

Moje ręce leczą, oczywiście. Wszystkie to wiedzą, które dotknąłem. Ale faktycznie, mam dosyć silne bioprądy. Jak cię coś boli, to mogę zrobić masaż i pomaga. Nie uważam tego za jakąś wielką zdolność, wiele osób to ma, tylko trzeba uwierzyć. Nie wiem, czy są jakieś aparaty, które to mierzą.

Podobno są. W Towarzystwie Pychotronicznym w Warszawie.

Sprawdziłbym to. Jestem oczywiście agnostykiem i ateistą, choć jako artysta nie mogę być całkowicie wykastrowany w tej mierze. Uważam więc, że jakiś tam piąty wymiar istnieje. Odczuwam to. Mam intuicję, dzięki której zdarzyło mi się w życiu komuś pomóc, a nawet uratować własne życie.

Kiedy to było?

W czasach kiedy byłem wioślarzem. Płyniesz wtedy tyłem do kierunku jazdy. Płynęliśmy dosyć szybko, w dwójce. I ja w pewnym momencie nie wiadomo dlaczego zawołałem: "wiosła stój!". A to jest hasło, na które należy natychmiast zatrzymać łódkę, bo coś się stało. Okazało się, że wpływamy rozpędem w gigantyczny, wystający z wody konar, który przedziurawiłby mnie na wylot, gdybym nie rzucił "wiosła stój". A przypominam, że płynęliśmy tyłem. Czyżbym miał oczy z tyłu głowy? Do tej pory nie wiem, czemu to powiedziałem.

Podsumowując - przeżyłeś już tyle, że masz sporo do opowiadania w piosenkach country.

Tak, bo w tej muzyce nie chodzi o muzykę, tylko o to, czy ktoś ma ciekawą historię do opowiedzenia. Nie wystarczy serwować słuchaczowi dobrych rad w stylu: uśmiechnij się, nie martw się, życie jest piękne. Gówno prawda! Życie jest wstrętne, a potem się umiera.

A jak się umrze, to co potem?

Potem to już tylko spokój w dolinie.

Do której doliny trafisz?

Ja myślę, że do Jodłowej. Pośród Lechów. Mam życiowe plany co do tej doliny.

Widzę, że to są plany nie tylko na życie.

Wykupię sobie kwaterę i spokojnie będę czekał.