Jak dotąd nie poszły w ruch granaty i inne materiały wybuchowe, ale mam do czynienia ze zorganizowaną grupą mafijną działającą pod pretekstem wykonywania rozkazów z góry - miał napisać rosyjski oligarcha Aleksander Lebiediew do premiera Rosji. Oskarżył on grupę funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa i milicji o spisek, który ma na celu przejęcie jego majątku - donosi "Sunday Telegraph".

Fortuna Lebiediewa, który ma 40 miejsce na liście najbogatszych Rosjan, wyceniana jest na około 1,9 mld funtów (ok. 3 mld USD). Lebiediew twierdzi, że gang skorumpowanych funkcjonariuszy FSB i milicjantów, powiązany z małym bankiem, który swego czasu on sam kontrolował, usiłuje go teraz okraść.

W listopadzie 2010 roku na moskiewską siedzibę Narodowego Banku Rezerw kontrolowanego przez Lebiediewa dokonało nalotu 20 zamaskowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy zarządu śledczego moskiewskiej milicji.

Z początkiem ubiegłego tygodnia Lebiediew zrezygnował z udziału w konferencji biznesmenów w Londynie obawiając się, że nie będzie mógł z niej wrócić do Moskwy.

Lebiediew sam jest byłym pułkownikiem KGB. Przez kilka lat był służbowo w Londynie. Twierdzi, że zajmował się zwalczaniem nielegalnego wywozu kapitału z Rosji. Fortuny dorobił się po rozpadzie ZSRR. W przeszłości wypowiadał się krytycznie o braku reform w Rosji i korupcji, choć powstrzymywał się od ataków pod adresem Putina i Dmitrija Miedwiediewa.