Prawie 3 miliony ludzi przejrzało do tej pory archiwa Stasi. 20 lat temu Niemcy zyskali pełen dostęp do dokumentacji prowadzonej przez tajne służby NRD. "Rozmawiałem z osobami, które zapoznały się ze swoimi aktami. Z jednej strony było spotkanie z własną przeszłością, ale z drugiej - również z małością wielu ludzi. I dla niektórych osób było to gorzkie rozczarowanie" - przyznaje prof. Andrzej Sakson w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Adamem Górczewskim.

Adam Górczewski: Od 20 lat Niemcy mogą zaglądać do akt Stasi. I korzystają z tego, bo już 2,8 mln ludzi sprawdziło zawartość tych archiwów. Jak Pan ocenia to inne niż w Polsce rozwiązanie tej sprawy?

Prof. Andrzej Sakson z Instytutu Zachodniego w Poznaniu: To, że Niemcy sięgają do swoich akt, do dokumentacji służb bezpieczeństwa jest z jednej strony czymś naturalnym, z drugiej strony czymś wyjątkowym, bo to jedyny przypadek w nowożytnej historii, że państwo, które było uznawane za państwo suwerenne, przestało z dnia na dzień istnieć. W związku z tym całe aktywa, w tym również służb specjalnych, przeszły do historii. W innych krajach postkomunistycznych, takich jak Polska, mieliśmy sytuację innego rodzaju. Te służby zmieniły nazwę, ale w dalszym ciągu trwały i zachowywały ciągłość np. w postaci agentów czy osób, które z tymi służbami współpracowały.

Dlatego Niemcom jest łatwiej rozliczać się z historią?

Łatwiej i trudniej. Z jednej strony otwierając całkowicie te akta, ponieśli też określone konsekwencje wewnętrzne. Jednak rozstrzygnięcie polityczne w tym przypadku było jednoznaczne - żeby całość tej dokumentacji otworzyć, udostępnić obywatelom. Chociaż dokonano tam pewnego wyjątku. Mianowicie dokumentacja, która była zebrana przez służby Stasi na temat agentów, którzy funkcjonowali w RFN na rzecz NRD. Ona nie została opublikowana, gdyż ustawodawca, czyli stara Republika Federalna Niemiec, doszedł do wniosku, że może to szkodzić, rzucić pewne niekorzystne światło na polityków czy inne osoby, które w RFN funkcjonowały. To tak na marginesie. Natomiast jeżeli chodzi o samych mieszkańców NRD to szczególnie osoby, które były lub czuły się, pokrzywdzone, z tego skorzystały. Aczkolwiek też często płacąc za to dosyć wysoka cenę, bo na przykład okazało się, jak już w historii innych systemów totalitarnych, że mąż czy żona donosili na swojego współmałżonka. Że najbliżsi przyjaciele, znajomi, członkowie rodzin, po których byśmy się nie spodziewali, że coś takiego mogli zrobić, w wyniku różnych działań operacyjnych tych służb zostali złamani i donosili. Bardzo często byli przymuszeni. Nie oznacza to, że nie było ochotników, którzy chętnie współpracowali. Rozmawiałem z osobami, które zapoznały się ze swoimi aktami, to był też z jednej strony element zapoznania się z własną przeszłością, ale z drugiej - również z małością wielu ludzi. I było to dla niektórych osób gorzkie rozczarowanie.

Pan bywał również jako naukowiec w NRD. Sprawdzał Pan swoje akta?

W pewnym momencie udałem się do siedziby urzędu, który tą sprawą się zajmuje, pobrałem nawet formularz (ustawodawca przewidział, że również cudzoziemcy mogą uzyskać wgląd w te akta) z myślą, że będę się chciał zapoznać. Po jakimś czasie stwierdziłem jednak, że w zasadzie mogłem się domyślać kto z moich znajomych taką dokumentację gromadził i stwierdziłem, że dla własnego zdrowia psychicznego lepiej machnąć ręką. Tym bardziej, że oprócz samej wiedzy to nie miało dla mnie większego znaczenia.

Jednak polscy historycy prowadzili takie badania i kwerendy, mając na uwadze np. jak służby Stasi prowadziły działalność w stosunku do Polski. Tutaj też była nietypowa sytuacja, bo między tajnymi służbami państw bloku sowieckiego istniała pisana i niepisana umowa o nieprowadzeniu wzajemnego szpiegowanie. Miała być tylko współpraca. Natomiast służby NRD już pod koniec lat 70., a szczególnie w latach 80., złamały ten układ i prowadziły działania wywiadowcze i również operacyjne, tak jak w stosunku do RFN i innych krajów. To była pewna osobliwość.

Czy akta tych współpracujących Polaków też są w aktach Stasi?

Czy są udostępnione, tego nie wiem. Natomiast z pewnością jest dokumentacja wytworzona na podstawie tej współpracy, tych doniesień agentów, którzy w części byli też obywatelami polskimi. Zresztą po 1989 roku ukazało się trochę artykułów na ten temat.

Biorąc pod uwagę te różnice, które były przy końcu NRD i PRL, Pana zdaniem zastosowanie w Polsce takiej samej zasady prawie pełnego otwarcia archiwów, jak by wpłynęło na relacje międzyludzkie i na rozliczenie historii?

W tej materii są różne koncepcje, w tym dwie skrajne. Jedna to model niemiecki - wszystko dla wszystkich, a druga - betonujemy, zamykamy na 20 lat i potem patrzymy: co dalej. Ale to trzeci model, pośredni został zastosowany we wszystkich innych krajach postkomunistycznych, z wyjątkiem NRD - dokonywanie pewnych selekcji, pewnych etapów w dostępności kto może, kto nie może, na jakich zasadach można udostępniać, na ile te akta można w pełni udostępniać. Ten wariant polski, ale również zastosowany w innych krajach, jest bardziej lub mniej krytykowany, ma swoje wady i swoje zalety. Natomiast pewną logika czasu po 1989 roku, dlaczego przyjęto takie rozwiązanie, była logika pokojowego przejścia od systemu komunistycznego do sytemu demokratycznego. Myślę tu o Okrągłym Stole, porozumieniach tam zawartych i próbie przeprowadzenia tego procesu drogą pokojową. Można bowiem założyć, że przy otwarciu całości tych akt i całkowitym zlikwidowaniu i zwolnieniu wszystkich oficerów i pracowników tego urzędu, jak w NRD (u nas były akcje weryfikacyjne, była zachowana ciągłość) z jednej strony doprowadziłoby do zamieszania politycznego, do wielu tragedii osobistych. Nie wpisywało się, co w moim rozumieniu jest najistotniejsze, w pewną logikę procesów dziejowych takiej pokojowej transformacji. Jeśli państwo zachowuje swoją trwałość, nie jest de facto zlikwidowane czy przyłączone, jak było w przypadku NRD, to w interesie tego państwa i jego aparatu leży zachowanie ciągłości również w funkcjonowaniu i działalności służb specjalnych.

Czyli wybraliśmy bezpieczniejsze wyjście?

Z całą pewnością z obecnej perspektywy wybraliśmy bezpiecznie. Co nie znaczy, że to rozwiązanie ma tylko zwolenników.