W środę odbędzie się spotkanie członków Kongresu z FBI, na którym ma być przedyskutowane ewentualne zwiększenie ich ochrony. O takich krokach coraz głośniej mówi się po sobotnim zamachu na kongresmankę Gabrielle Giffords w Arizonie.

Za bezpieczeństwo kongresmanów i senatorów odpowiada U.S. Capitol Police, specjalna policja Kongresu. Służy w niej około 1800 funkcjonariuszy, którzy na co dzień strzegą Kapitolu i terenów przyległych.

Tak liczna policja Kongresu nie ma możliwości, by chronić wszystkich członków Kongresu, zwłaszcza gdy przebywają w terenie, jak Gabrielle Giffords w sobotę.

Stałą ochronę tej policji mają więc tylko członkowie kierownictwa Kongresu: przewodniczący Izby Reprezentantów, przywódcy klubów parlamentarnych, a także prefekci większości i mniejszości w obu izbach. Każdy z nich ma przydzielonego na stałe cywilnego agenta. Pozostali ustawodawcy dostają ochronę tylko w zależności od potrzeb - kiedy spotkają się z konkretnymi zagrożeniami, jak np. po otrzymaniu listów ze śmiercionośnym wąglikiem na jesieni 2001 r., które przyszły do kilku senatorów.

Sobotni zamach, w którym zginęło sześć osób, przypisuje się częściowo nasileniu się jątrzącej retoryki w debatach politycznych w ostatnich latach, zwłaszcza po objęciu władzy przez prezydenta Baracka Obamę.

Komentatorzy zwracają uwagę, że zaostrzenie ochrony kongresmanów przez większe odizolowanie ich od wyborców może dodatkowo spotęgować niechęć do polityków.

W poniedziałek o godz. 11 rano (czasu USA), na wezwanie prezydenta Obamy, w całych Stanach Zjednoczonych uczczono minutą ciszy pamięć ofiar strzelaniny w Arizonie.