Do 1144 wzrosła liczba ofiar śmiertelnych trzęsienia ziemi w prowincji Qinghai na Wyżynie Tybetańskiej w północno-zachodnich Chinach - poinformowała oficjalna agencja Xinhua. Wcześniejszy bilans mówił o 791 zabitych.

Trzęsienie w przyległej do Tybetu prowincji Qinghai miało siłę 7,1 w skali Richtera. Zawaliły się drewniane domy, murowane budynki urzędowe i szkoły, których uczniowie zostali uwięzieni pod gruzami. Silne wstrząsy odczuto również w sąsiedniej prowincji Syczuan. Najbardziej dotkniętym obszarem jest tybetańska autonomiczna prefektura Yushu ze stolicą w Jiegu (Gyegu) - biedny wiejski rejon.

Ocalali z trzęsienia, którzy stracili dach nad głową, spędzili kolejną noc w namiotach przy temperaturze spadającej do pięciu stopni poniżej zera. Rannych jest około 11 tys. ludzi, w tym ponad 1170 ciężko. Za zaginionych uważanych jest blisko 300.

Dziś ratownicy wydobyli spod gruzów kolejne żywe osoby. W rejonie położonym na wysokości około 4000 metrów n.p.m. ratownikom utrudnia działanie rozrzedzone powietrze. Z pomocą spieszą również buddyjscy mnisi z tybetańskich klasztorów m.in. z Qamdo z Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.

Najciężej ranni przewożeni są do szpitala w Xining, oddalonej o 800 km stolicy prowincji Qinghai, lub do stolicy Syczuanu, Chengdu.

Prezydent Chin Hu Jintao postanowił skrócić podróż po Ameryce Łacińskiej i po wizycie w Brazylii zrezygnował z wyjazdu do Wenezueli i Chile. Na pilną pomoc dla regionu nawiedzonego trzęsieniem rząd Chin wyasygnował 200 mln juanów (21,5 mln euro). Wysłano żołnierzy, napływa pomoc rządowa i od prywatnych organizacji, ale część poszkodowanych w Jiegu mówi, że namioty nie trafiają do nich, tylko do ludzi spoza Yushu, gdzie nie było trzęsienia.