Zbigniew Preisner zapowiedział, że zwróci się do sądu w związku z odtworzeniem jego muzyki na wiecu, który odbył się w Krakowie w trzecią rocznicę pogrzebu Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu. Organizatorzy uroczystości oświadczyli wprawdzie, że zarzuty kompozytora są bezpodstawne, ale ten nie przyjął ich zapewnień do wiadomości. "Nie zamierzam być wycieraczką PiS" - zadeklarował.

Preisner stwierdził, że podczas czwartkowych uroczystości odtworzono jego utwór "Miejcie nadzieję", skomponowany do słów Adama Asnyka. Wiem, że to było wykonywane o godzinie 19:55 w czwartek, kiedy manifestacja szła z Wawelu na Rynek Główny. Mam na to świadków, moich kolegów, współpracowników, którzy to słyszeli na rogu Rynku i ul. Grodzkiej  - przekonywał twórca.

Gdy przedstawiciele organizującego obchody Prawa i Sprawiedliwości w specjalnym oświadczeniu napisali, że podczas zorganizowanych przez partię uroczystości "nie został wykorzystany - odtworzony - żaden utwór Zbigniewa Preisnera", kompozytor nie zmienił zdania. Co mnie obchodzi oświadczenie PiS? Czy ten marsz organizował PiS, czy to była "Gazeta Polska", czy to był jeszcze jakiś trzeci komitet pod tytułem "Obrony Paranoi" czy czegoś tam innego, to mnie naprawdę nie interesuje. Wiem tylko jedno - że za tym stał prezes Kaczyński i ludzie z jego partii, bo on na tym wiecu przemawiał i on w tym wiecu szedł na rynek - mówił.

Tłumaczył też, dlaczego zdecydował się na sądowe rozwiązanie sprawy. Chcę, żeby się odczepili od tego, co ja robię. Mają dość swoich apologetów, niech ich zatrudnią - sugerował. Od 1989 roku mamy wolną Polskę, ja w takim kraju żyję, nie ma powodu się zbroić. Jeżeli ktoś uważa, że jest inaczej, to niech sobie szuka innego apologety, innych ludzi, którzy będą udowadniali, że białe jest czerwone - podsumował.

(mn)