Nawet 20 złotych za każdy kilometr i 50 złotych za trzaśnięcie drzwiami możecie zapłacić za kurs samochodem udającym taksówkę w Warszawie. Takie pojazdy można spotkać m.in. w centrum Warszawy, w okolicach Dworca Zachodniego, obok lotniska czy w pobliżu Dworca Stadion na Pradze. Jak się ustrzec horrendalnie wysokiego rachunku? Recepta jest prosta - nie wsiadamy do taksówek, które w jakikolwiek sposób budzą naszą wątpliwość.

Kierowcy w czarnych, luksusowych pojazdach, które z daleka łudząco przypominają taksówkę spokojnie czekają zwykle na spieszących się lub roztargnionych klientów. Ktoś, kto wybiega z autobusu, lub pociągu i spieszy się np. na ważne spotkanie, zazwyczaj nie patrzy uważnie na samochód ani na cennik. Napis na dachu auta na pierwszy rzut oka kojarzy się z "Taxi", a cennik jest umieszczony w widocznym, acz nietypowym miejscu.

Czasem nieuwaga może bardzo drogo kosztować. Np. za kurs z Dworca Zachodniego do centrum możemy zapłacić nawet... 300 złotych. Dlatego warto dokładnie dopytać się o cenę i słuchać odpowiedzi kierowcy.

Zaczepiłam pierwszą taksówkę, która stała na postoju przy Dworcu Zachodnim, przy głównym wejściu. Pierwsze, o co zapytałam, to ile kosztuje kilometr. Okazało się, że "złoty dwadzieścia". Więc wsiadłam do taksówki. Po czym, jak przyjechałam na miejsce po 11 kilometrach i okazało się, że mam do zapłacenia 230 złotych, pan powiedział, że mówił "złotych dwadzieścia" - opowiada jedna z pasażerek.

Tymczasem jeden z kierowców, zapytany, dlaczego stawka za kilometr jest tak wysoka odpowiada… Bo ja tak mam.

Warszawski ratusz od 2005 roku nic nie wskórał w tej sprawie w Ministerstwie Infrastruktury. A sam resort nie narzucił podszywającym się pod taksówki samochodom górnej granicy opłaty za kilometr. Jak dowiedział się w ministerstwie reporter RMF FM Mateusz Wróbel, prace nad przepisami trwały od lat. Projekt czeka teraz na pierwsze czytanie w Sejmie.

Choć Ministerstwo Infrastruktury zaczęło zajmować się sprawą zmiany przepisów już kilka lat temu, pod koniec ubiegłego roku urzędnicy sprawę porzucili. Kiedy kilka dni temu reporter RMF FM Mateusz Wróbel próbował wrócić do tematu, ale zderzył się z ministerialną ścianą. Moim zdaniem nie mamy tematu do rozmowy - mówił kilka dni temu niezorientowany w temacie rzecznik resortu Mikołaj Karpiński.

Dziś wcale nie było lepiej. Rzecznik, choć wcześniej obiecywał, że zorientuje się w temacie, był nieprzygotowany do rozmowy na temat pseudo-taksówek. Pan wymaga ode mnie rzeczy, których ja nie jestem panu w stanie zapewnić. W tym momencie Ministerstwo Infrastruktury nie pracuje nad tym - powiedział rzecznik i rzucił słuchawką.