Z powodu protestu termin rozprawy przeniesiony. To czwartkowa rzeczywistość na korytarzach sądów w całej Polsce. Między innymi z wokandy warszawskiego sądu spadło przesłuchanie senatora Piesiewicza w procesie jego szantażystów. Kolejny wyznaczony termin - za miesiąc.

Zazwyczaj gwarny, wypełniony ludźmi czekającymi na rozprawę lub szukającymi odpowiedniej sali sąd, w czwartek robił przygnębiające wrażenie. Puste korytarze, zamknięte sale i wygaszone nowoczesne elektroniczne wokandy z napisem "Brak rozpraw w dniu dzisiejszym". Paraliż absolutnie nie, natomiast wolniejsze obroty na pewno tak - oceniał prezes Sądu Rejonowego dla Śródmieścia Maciej Gruszczyński.

Przyznaje, że w izbie karnej 10 spraw zostało odwołanych i tylko 3 odbyły się według planu. Były sprawy wyłączone z protestu. Tam, gdzie sędziowie muszą szybko decydować o tymczasowym aresztowaniu. Przede wszystkim posiedzenia aresztowe. Jeżeli wpływa wniosek sąd ma 24 godziny na jego rozpoznanie i oczywiście tutaj sędziowie nie mają możliwości wyrażenia protestu w ten sposób.

Podobnie jest w przypadkach, gdzie zaistniało ryzyko przedawnienia spraw. Te, które byłyby zagrożone przedawnieniem, oczywiście odbyłyby się w dacie protestu. Natomiast w sytuacji, kiedy takiego niebezpieczeństwa nie ma, sędziowie, jeszcze raz podkreślam, samodzielnie podejmowali decyzje - dodaje Gruszczyński.

Z danych stowarzyszenia sędziów wynika, że średnio w kraju połowa spraw została zdjęta z wokandy.

Sędziowie chcą nowego mnożnika pensji, czyli podwyżki.