Paliwo fatalnej jakości, załoga po 19-godzinnej zmianie i czarna skrzynka, która nie zarejestrowała ostatnich 14 sekund lotu - dziennikarze "Superwizjera" TVN dotarli do niepublikowanych dokumentów dotyczących katastrofy wojskowej CASY. Samolot rozbił się dwa lata temu w Mirosławcu. W katastrofie zginęło 20 wysokich rangą wojskowych.

Wojskowy raport na temat przyczyn katastrofy powstał dwa i pół miesiąca po tragedii. Informatorzy "Superwizjera" twierdzą jednak, że wojskowa komisja "mogła być ustawiona", by sprawę wyjaśnić szybko i po myśli kierownictwa resortu obrony. Jeden z ekspertów, którzy pracowali przy badaniu wypadku, miał zeznać w prokuraturze, że na członków komisji wywierane były naciski. Jak donosi portal tvn24.pl, kategorycznie zaprzeczył temu szefujący zespołowi badającemu katastrofę płk Zbigniew Drozdowski. Na temat katastrofy nie chcą jednak rozmawiać podlegli mu eksperci.

"Superwizjer" dotarł do raportu cywilnych biegłych, których rok po katastrofie powołała wojskowa prokuratura okręgowa w Poznaniu. Eksperci mieli dostrzec kilka bardzo poważnych zaniedbań: feralnego dnia piloci pracowali prawie 19 godzin i - choć przysługiwała im ośmiogodzinna przerwa - nikomu nie udało się sprawdzić, czy piloci rzeczywiście mieli czas na odpoczynek. Biegli napisali także, że paliwo, jakim zatankowano samolot, było złej jakości i mogło uszkodzić silniki maszyny.

W kabinie doszło do nagłej awarii?

W jednym z dokumentów, do których dotarli dziennikarze "Superwizjera", znalazł się wykres pracy silników i sterów CASY. Wynika z niego, że tzw. czarna skrzynka samolotu zakończyła swój zapis w momencie, gdy samolot znajdował się około 100 metrów nad ziemią. Na 14 sekund przed katastrofą załoga wyłączyła autopilota i przeszła na sterowanie ręczne. W tym czasie żaden z pilotów i nawigator nie nawiązali kontaktu z wieżą kontrolną we Mirosławcu.

Wojskowi piloci, z którymi rozmawiali reporterzy "Superwizjera", przypuszczają, że w kabinie musiało dojść do nagłej awarii - tak niespodziewanej, że załoga nie miała czasu poinformować o tym kontrolerów. Nie sposób jednak potwierdzić tej hipotezy, bo w kokpicie samolotu nie zamontowano urządzenia nagrywającego rozmowy pilotów. Do dziś takiego sprzętu nie ma żadna z pozostałych jedenastu maszyn CASA, jakie latają w barwach polskiej armii.

Wojskowa CASA rozbiła się 23 stycznia 2008 roku podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Mirosławcu. Zginęło szesnastu wysokich rangą oficerów wojsk lotniczych i czterech członków załogi.

Niespełna 10 tygodni po katastrofie powołana przez szefa MON Bogdana Klicha wojskowa komisja sporządziła raport na temat przyczyn tragedii. Wynikało z niego, że główną przyczyną katastrofy było "nieświadome doprowadzenie przez załogę do nadmiernego przechylenia samolotu, w wyniku nieprawidłowego rozłożenia uwagi w kabinie", co w tym wypadku oznaczało, że piloci mieli na kilka sekund przed lądowaniem wypatrywać świateł lotniska zamiast obserwować przyrządy pokładowe.

Do tego, według komisji, doszły dodatkowe okoliczności: m.in. fatalna pogoda, niedostateczne wyszkolenie załogi oraz zła praca kontrolerów na lotnisku w Mirosławcu. Usterki techniczne wykluczono.