Jeszcze nie wiadomo, czy ogłoszony przez opozycję bojkot wyborów do izby niższej białoruskiego parlamentu przyniesie spodziewany skutek. Szefowa państwowej komisji wyborczej, Lidia Jamorszyna, twierdzi, że głosowanie było ważne.

Zdaniem Jamorszynej, w większości okręgów wyborczych przekroczony został 50-procentowy próg frekwencji. Do urn wyborczych najliczniej poszli mieszkańcy małych miast i wsi. Na pewno głosowanie będzie trzeba powtórzyć w 10 miejscach. Nie wiadomo natomiast, jak wygląda sytuacja w 18 okręgach obwodu mińskiego. Nie wykluczone, że i tu frekwencja przekroczy 50 procent.

Na dwie godziny przed zamknięciem obwodów wyborczych w Mińsku głosowało zaledwie 38 procent uprawnionych. W pozostałych obwodach frekwencja przekroczyła 52 procent i tam kandydaci zostali wybrani. W niedzielę nieoczekiwanie z ubiegania się o mandat zrezygnowała dwójka kandydatów z kręgów opozycyjnych – Statkiewicz z Socjaldemokratów i Gajdukiewicz z Liberalnych Demokratów. Obaj uznali, że wybory mogą zostać sfałszowane, a zatem ich udział nie ma sensu. Wstępne wyniki wyborów będą znane w ciągu najbliższych kilku godzin.

Posłuchaj relacji mińskiego korespondenta radia RMF, Piotra Sadzińskiego:

W czasie głosowania doszło do licznych incydentów. W kilku okręgach do głosowania dopuszczono kilku studentów, którzy nie posiadali ważnych dokumentów i wymaganego paszportu i wylegitymowali się zwykłą legitymacja studencką. Były też sygnały, że niektórych obserwatorów w ogóle nie dopuszczono do obwodowych komisji. Najpoważniejszy incydent miał jednak miejsce w Połocku. Zaginęło tam kilkadziesiąt blankietów do głosowania. W Brześciu, w okręgu, w którym startuje Iwan Paszkiewicz z administracji białoruskiego prezydenta, komisja nieoczekiwanie skreśliła z listy jego najpoważniejszego konkurenta - redaktora niezależnej miejscowej gazety. Borys Hiunter z broniącej praw człowieka organizacji "Wiosna '96" twierdzi z kolei, że w kilku komisjach wyborczych w Mińsku nie ma urn z głosami oddanymi w ciągu ostatnich pięciu dni, w czasie tak zwanych wyborów przedterminowych. Jego zdaniem, może to oznaczać próbę sfałszowania wyników. Oskarżenia o nieprawidłowości przy wyborach zdecydowanie odrzuca jednak prezydent Białorusi, Aleksander Łukaszenka: . Choć niezależni obserwatorzy donoszą o nadużyciach - fałszowaniu protokołów wyborczych i niszczeniu kart do głosowania - na pewno jednak nie można mówić o fałszerstwach na szeroką skalę, tak jak to było w Jugosławii.

Mianem faszystów prezydent określił oczywiście opozycję, która rzeczywiście próbowała doprowadzić do powszechnego bojkotu wyborów. Jednak na organizowane przez opozycjonistów od kilku dni wiece i demonstracje przychodzi co najwyżej kilka tysięcy osób. Choć na razie nie ma żądnych danych na temat frekwencji, zdecydowana większość Białorusinów zapewne zdecyduje się pójść do urn.

O 110 mandatów w Izbie Reprezentantów, izbie niższej parlamentu, ubiega się 556 kandydatów. Zdecydowana większość związana jest ze strukturami władzy. Zdaniem opozycji, utworzona cztery lata temu Izba Reprezentantów, która zastąpiła rozpędzoną przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę Radę Najwyższą, jest nielegalna.

Słaba opozycja

Opozycja podkreśla też, że wybory nie mogą być uczciwe, gdyż przeciwnicy reżimu Łukaszenki nie mają praktycznie żadnych szans dotarcia do wyborców za pośrednictwem kontrolowanych przez rząd mediów. Łukaszenka liczy na to, że wybory uprawomocnią nowy parlament, który nie jest również uznawany przez organizacje międzynarodowe. Wyborom przyglądają się obserwatorzy OBWE. Organizacja ta zauważa jednak, że pełnią oni tylko funkcje techniczne, a ich obecność nie zapewni ważności głosowania.

Cynizm Łukaszenki

Białoruska telewizja przerwała program, aby na żywo pokazać, jak prezydent wrzuca kartę wyborczą do urny. "Wystarczy byście pospacerowali po ulicach - wtedy przekonacie się, że u nas jest lepsza demokracja niż w Wielkiej Brytanii" - powiedział Łukaszenka. "Bojkotując wybory do parlamentu opozycja ujawniła swoją głupotę, bo tym samym przegrała przyszłoroczne wybory prezydenta" - dodał. Jego zdaniem białoruski naród zna "tych faszyzujących nacjonalistycznych demokratów", którzy już kiedyś kierowali krajem; obywatele po raz drugi nie popełnią błędu i nie dopuszczą ich już do władzy. Komentując możliwość nie uznania białoruskich wyborów parlamentarnych za prawomocne, Łukaszenka powiedział, że jeśli Zachód wyborów nie uzna, odkryje tym samym "swoją prawdziwą twarz" przed białoruskim narodem.

Krakowska pikieta przeciw wyborom

Pikietę przeciwko wyborom na Białorusi zorganizowali przed konsulatem Federacji Rosyjskiej w Krakowie członkowie Komitetu Polska - Białoruś. Manifestanci nawoływali między innymi do bojkotu "pseudowyborów" na Białorusi. Protestujący zaapelowali też do ministerstwa spraw zagranicznych o nawiązanie oficjalnych kontaktów z przebywającym na emigracji w Wilnie przewodniczącym Trzynastej Rady Najwyższej Białorusi Siamonem Szareckim.

Sobotnia demonstracja

W sobotę w Mińsku odbyła się demonstracja opozycji, która w ten sposób chciała jeszcze raz uświadomić obywatelom Białorusi, że obecne wybory do parlamentu są niedemokratyczne, a ich wyniki są z góry znane. W manifestacji wzięło udział około 4 tysięcy osób. Marsz przeciwko politycznej farsie - jak określa wybory opozycja - trwał cztery godziny. Przebiegał spokojnie. Przed 17.00 tłum ruszył w kierunku miasta. Niemal wszyscy wykrzykiwali hasła "Białoruś żyje". Ludzie nieśli też różne transparenty, na których można było przeczytać "Dziś Miloszević, jutro Łukaszenko". Czy białoruskiej opozycji uda się bojkot dzisiejszych wyborów? Wszystko wskazuje na to, że nie. Posłuchaj relacji z Mińska specjalnego wysłannika RMF FM Piotra Sadzińskiego:

Polska najprawdopodobniej nie uzna wyników wyborów na Białorusi. Kraj ten pod rządami Aleksandra Łukaszenki nie jest państwem demokratycznym - tłumaczą nasze władze. Wprawdzie oficjalną opinię na temat białoruskich wyborów nasz MSZ wyda dopiero po oficjalnym ogłoszeniu wyników, ale nietrudno spodziewać się, jaka ona będzie. ”Nawołujemy władze w Mińsku, by powróciły na drogę demokratycznego kształtowania systemu politycznego.” - powiedział Marek Ziółkowski, szef departamentu Europy Wschodniej MSZ. Resort prawdopodobnie nie uzna nowego białoruskiego parlamentu, podobnie jak nie uznawał poprzedniego.

Posłuchaj relacji warszawskiego reportera RMF FM, Marcina Firleja:

02:05