Janusz Korwin-Mikke trzynaście lat temu ledwo uszedł z życiem po tajemniczym pchnięciu nożem. W decyzji o umorzeniu śledztwo, do której dotarł „Newsweek”, jest mowa o tym, że polityk mógł zranić się sam. Korwin-Mikke zaprzecza. Twierdzi, że to, co się stało, jest jego prywatną sprawą.

Trzynaście lat temu broczący krwią Korwin-Mikke trafił do szpitala na warszawskiej Pradze - pisze tygodnik "Newsweek". Lekarze stwierdzili "ranę kłutą nadbrzusza". Jego stan był na tyle poważny, że potrzebna była operacja, a biegły medycyny sądowej ocenił, że obrażenia "realnie zagrażały życiu poszkodowanego".

Sprawę z urzędu podjęła prokuratura, ale Korwin-Mikke ku zaskoczeniu śledczych odmówił współpracy i zażądał zakończenia postępowania. Zeznawać nie chciała też jego córka Korynna, która przywiozła rannego ojca do szpitala. W uzasadnieniu umorzenia śledztwa, do którego dotarł tygodnik, napisano: "Marek Z. pełniący w dniu zdarzenia dyżur lekarza chirurga Izby Przyjęć Szpitala Praskiego zeznał, że pokrzywdzony po przyjęciu do szpitala oświadczył, że sam sobie zadał ranę nożem w wyniku nieszczęśliwego wypadku".

 Całość artykułu przeczytacie na stronach "Newsweeka".