"Stasia, bo tak zdrobniale mówiliśmy na Zdzisławę, zmarła w pustym pokoju szpitalnym. Zapomniana. Kilka metrów od dyżurki. Ale nikt jej w żaden sposób nie próbował pomóc" - mówi "Głosowi Wielkopolski" Wojciech Ratajczak z Puszczykowa, mąż 60-letniej Zdzisławy. Jak podaje gazeta, kobieta zmarła w nocy z 9 na 10 września w puszczykowskim szpitalu, dwa dni po zabiegu koronaroplastyki. W wypisie, który przekazano jej mężowi, nie było informacji, o której godzinie i z jakiego powodu zmarła, a w historii leczenia widniał zapisek, że ostatnie czynności przy pacjentce wykonano o godzinie 20.

Jak podaje "Głos Wielkopolski", tragicznej nocy pani Zdzisława nie była podłączona do sprzętu monitorującego pracę serca. W Sali leżała sama, a "dzwonek na dyżurkę" był poza zasięgiem jej ręki.

Po śmierci żony pan Wojciech pytał personel, dlaczego nie była ona podłączona "do sprzętu". Michał Sokólski, kardiolog i lekarz prowadzący, miał odpowiedzieć, że brak obserwacji wynikał z faktu, iż "stan zdrowia nie był aż taki zły" i "wszystko jest zgodne z procedurami" - donosi gazeta. Poproszony przez redakcję o skomentowanie sprawy odpowiedział pisemnie: "Proszę o skontaktowanie się z dyrekcją".

Jak pisze "GW", miesiąc wcześniej Michał Sokólski, podczas prywatnej wizyty pani Zdzisławy w jego gabinecie, zasugerował leczenie w Puszczykowie. W rozpoznaniu wymieniał wtedy: "dusznica bolesna, zwężenie zastawki aortalnej, napadowe migotanie przedsionków, nadciśnienie tętnicze i cukrzyca". Na tym samym dokumencie widniał też dopisek: "konieczne wykonanie koronarografii w trybie przyspieszonym".

Złe samopoczucie pani Zdzisławy potwierdza w rozmowie z gazetą jej koleżanka, która rozmawiała z kobietą dzień przed śmiercią. Stasia mówiła wprost, że bardzo źle się czuje. Była słaba. Leki przeciwbólowe nie pomagały jej. Rozmawiała o tym z pielęgniarkami i lekarzem - opowiada.

Prof. Henryk Wysocki, konsultant wojewódzki w dziedzinie kardiologii i szef oddziału kardiologii szpitala przy ul. Przybyszewskiego w Poznaniu, podkreśla, że w przypadku pacjentów z problemami sercowymi monitoring to konieczność. Wspomina, że w ciągu ostatnich kilku dni u dwóch pacjentów w jego placówce doszło do zatrzymania krążenia, raz o drugiej w nocy. Nic złego się pacjentom nie stało, bo byli podłączeni do monitoringu, a pielęgniarki szybko zareagowały na sygnał alarmowy - mówi.

Tych wątpliwości i innych nie kwapią się rozwiać przedstawiciele szpitala. W środę zadaliśmy im szczegółowe pytania. M.in. o liczbę pielęgniarek na oddziale, godzinę, o której pacjentka była ostatni raz widziana żywa, o konieczność podłączenia monitoringu serca, a także o to, czy pomieszczenie, w którym leżała, jest przystosowane do leczenia chorych. Na żadne z nich nikt ze szpitala nam nie odpowiedział. W piątek otrzymaliśmy odpowiedź podpisaną przez Krystynę Dudzińską, zastępcę dyrektora tej placówki. Pisze ona m.in. "(...) w szpitalu zapewniono opiekę dyżurujących pielęgniarek i lekarzy, a pacjentka leczona była zgodnie z obowiązującymi standardami i wymogami" - podsumowuje "Głos Wielkopolski".

Pełny artykuł znajdziecie na stronach "Głosu Wielkopolski".


(edbie)