Ponad pół setki ratowników górskich na nogach, śmigłowiec przygotowany do lotu, sprzęt ratowniczy używany w ekstremalnie trudnych warunkach, transportowanie rannych. Tak wyglądał weekend na Babiej i Baraniej Górze w Beskidach. Na pierwszym z tych szczytów ratownicy musieli wracać po turystów, którzy odmówili zejścia na dół, rozbili w nocy biwak, a rano poprosili jednak o pomoc. Wiadomo już, że za ten nielegalny biwak na terenie parku narodowego zapłacą. Resztę kosztów akcji pokryjemy my...

Za tą akcję płaci państwo, czyli wszyscy my - przyznaje w rozmowie z reporterem RMF FM Marcinem Buczkiem ratownik Szymon Wawrzuta. Dzieje się tak, bo co prawda każdy idący w góry bierze na siebie odpowiedzialność za to, co może mu się stać, ale kosztów ewentualnej akcji już nie ponosi. W Polsce nie ma bowiem - jak choćby na Słowacji - obowiązku ubezpieczenia się przed wyjściem na szlaki. Na Słowacji, wybierając się w góry, należy posiadać ubezpieczenie i z tego ubezpieczenia pokrywane są wszelkie koszty akcji poszukiwawczych, akcji ratowniczych - podkreśla Wawrzuta.

W innych krajach europejskich akcja taka, jak ta w Beskidach, kosztowałaby tysiące euro. W Polsce jedyną szansą na odzyskanie pieniędzy byłaby sprawa cywilna w sądzie przeciw turystom. Ale tego ratownicy nie robili i robić nie zamierzają.

Kazać płacić czy nie?

Za zmuszeniem turystów do pokrywania kosztów akcji ratunkowych są ci, którzy uważają, że każdy powinien płacić za swoje błędy, a ratownikom należy się rekompensata za ich poświecenie i ciężką pracę. To oczywiście słuszne argumenty, tym bardziej, że ratownikom od lat się nie przelewa. Z drugiej jednak strony sami ratownicy ostrzegają, że restrykcje mogą doprowadzić do tego, że turysta potrzebujący pomocy będzie się wahał, czy ją wezwać - w obawie przed konsekwencjami. Poza tym kto miałby rozstrzygać, czy turysta zachował się rozsądnie czy nie?

Za GOPR-owcami pracowity weekend

W sobotę ratownicy GOPR przez kilka godzin szukali turystów, zagubionych na Babiej i Baraniej Górze w Beskidach. Dotarli do nich w nocy. Trójka z odnalezionych - dwóch mężczyzn i kobieta, którzy zgubili się na Babiej Górze - była w poważnym stanie, byli skrajnie zmęczeni i mocno wyziębieni. Jeden z mężczyzn miał odmrożenia. Ratownicy zwieźli ich na specjalnych noszach na przełęcz Krowiarki, skąd karetki zabrały ich do szpitala w Suchej Beskidzkiej. Część pozostałych turystów zeszła z GOPR-owcami do schroniska na Markowych Szczawinach. Natomiast siedem osób, którym ratownicy również zaproponowali pomoc, odmówiło powrotu. Mimo trudnych warunków turyści rozbili biwak niedaleko szczytu. Nie zważali na silny wiatr i padający śnieg. A w niedzielę okazało się, że jednak potrzebują pomocy - zasłabła jedna z uczestniczek biwaku. Dotarcie do grupy zajęło ratownikom ponad dwie godziny. Akcję utrudniała pogoda, w dodatku wszystkie ślady po pierwszej akcji były już zasypane.

W sobotę ratownicy musieli pomóc także trzem Słowakom, którzy zgubili się na Baraniej Górze w Beskidzie Śląskim. Łącznie poszukiwało ich 10 osób. Pierwsza szóstka, która na skuterach śnieżnych wyruszyła z pomocą, utknęła w śniegu. Wesprzeć ich musiało czterech kolejnych ratowników.